27.03.2014

X. Czas na radykalne środki

Był już środek nocy, a w całym budynku panował mrok co sugerowało, że wszyscy mieszkańcy śpią w najlepsze. Z daleka jednak można było dostrzec jedno z okien, w którym majaczyło lekkie żółtawe światło. Gabinet Draco Malfoy'a oświetlała elegancka lampka znajdująca się na biurku. Sam blondyn siedział ze szklaneczką whisky na skórzanym fotelu przy rozpalonym kominku. Cisza panująca wokoło pomagała mężczyźnie skupić się na swoich myślach. Jego postać, jakby zastygła w ruchu, była rozluźniona. Były Ślizgon zimnym wzrokiem obserwował trzaskające płomienie. Na twarzy zauważyć można było wyraz zaskoczenia, który spowodowany był aktualnymi przemyśleniami. Dzisiejszy dzień nie potoczył się tak jak przypuszczał. Prowadząc Granger do smoczycy liczył, że będzie ona przerażona, a wiecznie waleczne stworzenie zrealizuje jego niecny plan. Ku zaskoczeniu blondyna, tym razem zwierzę go zawiodło.
- Co to miało znaczyć, że Elwira nie pokazała swojej dominacji przy kolejnej osobie? - zastanawiał się Malfoy, gdyż jego smocza przyjaciółka zawsze agresywnie reagowała na nowych przybyszów, a w szczególności na kobiety. Draco starał się prowokować Elwirę swoim zachowaniem i dotykiem Granger. Wiedział, że zazwyczaj zazdrosna smoczyca podgrzewała atmosferę swym ognistym oddechem. - Ale teraz przynajmniej myśli Granger skupione są na konkretnym celu, a nie na pragnieniu zakończenia swojego marnego żywota.
Draco zdawał sobie sprawę, że do tej pory jego postępowanie było dość kontrowersyjne, ale dokładnie to oznaczało, że efekty jego pracy będą zaskakujące i szybkie.
- Dobra, tymczasem, Granger czas, żebyś się podszkoliła, bo jeśli Elwira cię przypali to będę miał zszarganą opinię... - pomyślał Malfoy i odkładając szklankę wyszedł z gabinetu...

Poranek był słoneczny i Hermiona obudziła się bardzo wcześnie, jak tylko natrętne promienie słońca zaczęły razić ją w twarz. Szatynka musiała przyznać, że tej nocy spało jej się całkiem dobrze. Pierwszy raz od kiedy przebywała w tym miejscu bez ociągania wstała z łóżka i poszła wziąć prysznic. Kiedy wróciła do sypialni była tam już Pansy.
- Co tutaj robisz? - zapytała Hermiona.
- Przyszłam zabrać cię na śniadanie. - odpowiedziała z uśmiechem brunetka.
- Skąd pomysł, że chcę iść? - zapytała lekko sarkastycznie szatynka.
- Wczoraj wyszłaś na cały dzień, więc pomyślałam.... - zaczęła się tłumaczyć Parkinson.
- ...że dzisiaj rzucę się w wir życia towarzyskiego? - przerwała niemiłym tonem Hermiona.
- Nie, nie myślałam tak, ale... - jąkała się Pansy, którą Hermiona od początku raniła, a ona sama opadała już z sił z walce o jej sympatię.
- Co ale?
- Co będziesz dzisiaj robiła? - zmieniła temat była Ślizgonka. - Poczytasz?
- Nie mam czego... - odburknęła Granger chociaż nie ukrywała, że od bardzo dawna nie miała okazji mieś w rękach choćby najcieńszego egzemplarza książki.
- A to? Nie twoje? - zapytała Pansy podnosząc ze stolika nocnego małą książeczkę dotyczącą życia i hodowli smoków.
- Nie, nie moje.... - powiedziała powoli Hermiona zastanawiając się skąd wzięła się u niej ta książeczka. Hermiona podeszła do brunetki siedzącej na jej łóżku i wzięła z jej rąk wolumin, o którym była mowa. Po ujrzeniu okładki Granger uśmiechnęła się do siebie.  - Później ją przeczytam, a teraz możemy pójść na to śniadanie.
Reakcja na słowa szatynki była natychmiastowa. Zaskoczona Pansy podskoczyła na równe nogi z radości, a jej uśmiech był tak szeroki, że gdyby nie uszy to sięgałby jej dookoła głowy.
- Ej, spokojnie to tylko śniadanie. - zaznaczyła twardo Hermiona. - I tylko dzisiaj!
- Oczywiście... Hermiono... - entuzjazm Parkinson nie ustawał.

- Malfoy jada z pacjentami? - zapytała Hermiona pochylając się w stronę Pansy, kiedy obie z pełnymi tacami szły do stolika w rogu sali.
- Tak, chociaż on dostaje niezłe smakołyki... - westchnęła Parkinson.
Hermiona w ciszy spożywała swój pierwszy posiłek w stołówce co wywołało duże zaciekawienie wśród pozostałych pacjentów. Całe szczęście nikt pierwszego dnia nie miał odwagi podejść do ich stolika. Być może spowodowane to było nietęgą miną szatynki. Hermiona słuchała szczebiotania Pansy, która opowiadała kto jest kim i co takiego się stało, że znajduje się  w tym miejscu. Była Gryfonka miała podzielną uwagę, z jednej strony słuchała Pansy i potakiwała jej, że rozumie, a z drugiej obserwowała blondyna pochylonego nad grubą teczką.

Malfoy zdawał sobie sprawę, że jego postać jest pod stałą obserwacją pewnego czekoladowego wzroku. Musiał przyznać, że aż takiej zmiany w postawie byłej Gryfonki się nie spodziewał. Jeden dzień, miły podarunek i wraca do świata żywych. Draco zanotował swoje obserwacje na marginesie kartoteki Hermiony Granger, którą był pochłonięty od samego ranka, kiedy to jego informator dostarczył mu efekty wywiadu środowiskowego. Może nie było to do końca legalne, ale dzięki temu oszczędził wiele czasu i nerwów. Gdyby chciał wyciągnąć z Granger wszelkie informacje standardową drogą to zapewne jego nerwy byłyby w opłakanym stanie, a sama zainteresowana jeszcze prędzej targnęłaby się na swoje życie. Jedno było pewne, Hermiona z całego serca pragnęła żyć, tylko jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, a jej otoczenie wcale jej tego nie ułatwiało. Według obserwacji detektywa kobieta tkwiła w hermetycznym środowisku, które zupełnie do niej nie pasowało, a ona z jej silnym charakterem nie mogła tak po prostu dopasować się do panujących konwenansów i etykiety.
- Czas na radykalne środki... - uśmiechnął się wrednie Malfoy, który musiał przyznać, że ten etap terapii podobał mu się najbardziej.

  • na dzisiaj tyle, akcji może niewiele, ale troszkę nakreśliłam sytuację; rozdział dzisiejszy zupełnie nie w moim stylu, jak może ktoś zauważył raczej preferuję wartką akcję i dużo dialogów, a tym razem jakoś tak same spod klawiatury wyszły opisy, no nic, czasem też są potrzebne, żeby historia była pełna; szczerze mówiąc to jakoś napadła mnie niemoc twórcza, a mam tyle rzeczy do napisania - projekty, prace - przeraża mnie to! nie ma tego złego... przynajmniej cały dom będzie wysprzątany (zabieram się za wszystko tylko nie za to co trzeba); czekam na komentarze, które może podniosą mnie na duchu i zmobilizują, bo jestem w czarnej dziurze ;) 
          Katarzyna

24.03.2014

IX. Elwira czyli opiekunka

- Ależ oczywiście, jak mogłem pomyśleć, że jaśnie wielmożna panna Granger wykona choćby najprostsze polecenie... - mówił do siebie Draco wędrując korytarzem do sali swojej pacjentki, która nie pojawiła się w określonym przez niego miejscu. - Skaranie boskie z tą Granger... - mówił dalej blondyn szeroko ziewając z racji tego, że było dopiero po szóstej rano. W całym szpitalu panowała cisza ponieważ śniadanie i pierwsze obowiązki przebywających tu pacjentów zaczynały się od godziny dziewiątej.
- Co mnie podkusiło, żeby kazać jej przychodzić skoro świt... - ziewał dalej Malfoy, bo nie pomyślał, że i on niestety na tym straci. Chociaż musiał przyznać, że przydałby mu się powrót do młodzieńczych przyzwyczajeń, kiedy to w Hogwarcie biegał po błoniach, aby zachować doskonałą formę i być przygotowanym na mecz Quidditcha, czy w gorszym wypadku na walkę i pojedynki.
Kiedy Draco dotarł wreszcie do pokoju Hermiony ta spała w najlepsze. W całym pokoju panował kompletny chaos, wszystkie rzeczy z szafy były powyrzucane, na podłodze nie było nawet kawałka wolnego miejsca, aby mógł dostać się do szatynki.
- Chyba ktoś tu wczoraj stracił cierpliwość... - zachichotał Draco widząc rozprutą poduszkę i porozrzucane resztki jedzenia wraz z tacą na ziemi.

Malfoy przez chwilę przyglądał się Granger. Dziewczyna, a właściwie kobieta spała sobie słodko. Blondyn nie mógł zaprzeczyć, że kiedy Hermiona spała to podobała mu się najbardziej. Nic z tych rzeczy, żeby w ogóle mu się w jakiś sposób podobała, ale wolał ją, kiedy śpi.
- Przynajmniej ciągle nie gada. - pomyślał.
Była spokojna, na jej twarzy dostrzegł delikatny uśmiech spowodowany zapewne jakimiś miłymi wyobrażeniami sennymi.
- Sprawdźmy co się dzieje w tej gryfońskiej główce... - zachrypiał cicho Draco i wszedł w wyobrażenia Hermiony. Przed oczami ukazały się blondynowi obrazy z przeszłości...

Łazienka Jęczącej Marty... pierwszy rok... Potter ratuje Hermionę przed atakiem trolla górskiego.

Wielka Sala... drugi rok... Hermiona biegnąca z szerokim uśmiechem w ramiona Harry'ego Pottera.

Stare obskurne pomieszczenie... trzeci rok... Hermiona własnym ciałem zasłania Harry'ego przed atakiem Syriusza Blacka.

Namiot reprezentantów... czwarty rok... Hermiona rzucająca się na szyję Pottera tuż przed rozpoczęciem Turnieju Trójmagicznego.

Zakazany Las... piąty rok... Potter i Granger uciekają przed stadem centaurów.

Sowiarnia... szósty rok... Potter pocieszający zapłakaną Hermionę.

Namiot... siódmy rok... taniec dwójki Gryfonów.

Ekskluzywna kuchnia... dorosła Hermiona i Harry siedzący na blacie i zajadający się pizzą.

- To, że zachowujesz się jak kutas nie sprawi, że twój ci urośnie. - głos Hermiony przerwał skupienie blondyna.
- Już wiem, czemu masz na pieńku z rudą... - prychnął Malfoy. - Potter to , Potter tamto... - szczerzył się szyderczo Draco.
- Z nikim nie mam na pieńku! - oburzyła się Hermiona siedząc w pościeli.
- Wiesz, żeby wyzdrowieć musisz przestać żyć złudzeniami... - powiedział spokojnie Malfoy, nie ukrywał, że było mu żal Granger.
- Ależ oczywiście... - powiedziała ironicznie Hermiona, a widząc, że na twarzy Malfoy'a pojawia się tryumfalny uśmiech dodała. - ale ty też nie rób sobie złudzeń.
- To, że się uśmiecham nie musi wcale oznaczać, że cię lubię. Mogę na przykład wyobrażać sobie, że stoisz w płomieniach. - odciął się blondyn.
- Nie lubisz mnie? Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie to nie obchodzi...
- Zaczynasz  być nudna...- westchnął blondyn zawiedziony. - Zbieraj się, twoja kara czeka.
- Nie mam takiego zamiaru... - odpowiedziała hardo Hermiona i ułożyła się z powrotem do spania.
- Radzę ci wstać... - powiedział mężczyzna groźnie.
- Wiesz, chętnie stoczyłabym z tobą intelektualny pojedynek, ale widzę, że jesteś bez broni... - ziewnęła ostentacyjnie szatynka.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała grobowa cisza, która została przerwana przez krzyk kobiety wyskakującej z łóżka. Wkurzona Hermiona stała na środku pokoju cała mokra, ponieważ chwilę wcześniej została bezpardonowo potraktowana strumieniem zimnej wody.
- Spadłeś z miotły?! - wrzasnęła Hermiona.
- Czekam za drzwiami, masz pięć minut. - powiedział dyrektor i wyszedł zamykając za sobą drzwi.  Hermiona, chcąc czy nie chcąc, musiała się szybko wytrzeć i ubrać. Niestety nie miała swojej różdżki i musiała pozostawić wilgotne włosy i szybko wyjść. Malfoy niecierpliwił się dając znaki strumieniem wody, który ostrzegawczo wyciekał przez dziurkę od klucza.
-  Żeby nienawidzić cię jeszcze bardziej ustawię sobie twój głos jako budzik. - powiedziała obrażona była Gryfonka wychodząc z sypialni i ruszając w stronę wyjścia. Malfoy podążał tuż za nią i nie mógł się powstrzymać przed szerokim uśmiechem. Ach... tak... Draco Malfoy nareszcie poczuł się w swoim żywiole. Tyle czasu minęło odkąd mógł porządnie pokłócić się z kimś na swoim poziomie intelektualnym.
- Zaczekaj! - powiedział blondyn tuż przed drzwiami wyjściowymi. - Wysuszę cię, bo się przeziębisz.
- Nie udawaj, że nagle jesteś takim troskliwym terapeutą... - oburzyła się Hermiona.
- Nie jestem, ale nie chcę żebyś zaniżyła mi statystyki swoim zgonem. - powiedział beznamiętnie mężczyzna, jakby mówił o pogodzie, a nie o cudzej śmierci.
- Marzę o tym! - krzyknęła w twarz Malfoy'owi.

- Co to niby za kara? - pytała Hermiona, kiedy otrzymała wiadro, szmatki, szczotki i gąbki.
- Zaraz się przekonasz... ale radzę ci się trzymać blisko mnie. - poradził Malfoy, kierując się z Hermioną na tyły wielkiego budynku, który stał w posiadłości.
- Nigdy w życiu... - zbuntowała się Granger i ruszyła szybciej do przodu.
Przeszli przez wielki garaż, gdzie szatynka dostrzegła elegancki samochód, który należał niewątpliwie do Malfoy'a.
- Nie mam zamiaru myć twojego samochodu. - oburzyła się rzucając narzędzia na ziemię.
- Nigdy w życiu... - powtórzył po niej blondyn i ruszył dalej dając tym samym znać, że nie dotarli jeszcze do celu swojej wędrówki. Hermiona z głośnym westchnieniem chwyciła wiadro i poszła za byłym Ślizgonem.Widok jaki ukazał jej się, kiedy podeszli do owocowego sadu zaskoczył ją bardziej niż mogła się spodziewać.
- Zwariowałeś? Trzymasz tu smoka? - wyszeptała szatynka w stronę Malfoy'a, aby nie obudzić bestii.
- Pracuje dla mnie. Jest strażnikiem i należy mu się dzisiaj solidne mycie. - zaśmiał się mężczyzna na widok przerażonej miny kobiety.
- Żartujesz? - zapytała nieśmiało. - Powiedz, że żartujesz...
- Ani trochę... - Wstawaj śpiochu! - powiedział głośno blondyn pewnie podchodząc do smoka, który otworzył ślepia i Hermiona mogłaby przysiąc, że zauważyła jak przyjaźnie pomachał ogonem.
- Malfoy, zgłupiałeś? Spali cię żywcem... - mówiła dziewczyna.
- Nie sądzę... - powiedział Malfoy, który w kontaktach ze zwierzęciem stał się zupełnie inny. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, a kiedy głaskał twardą skórę stworzenia oboje mrużyli oczy dając wyraz swej przyjemności. Hermiona stała jak wryta jeszcze kilka minut. Dopiero nawoływanie blondyna przerwało jej zamyślenie.
- Podejdź tu... - powiedział łagodnie Draco delikatnie masując skórę smoka i wycierając ją czystą wodą. Hermiona powoli podeszła do mężczyzny i stanęła obok. Smok widocznie był zainteresowany nowym przybyszem, bo otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w nią. - Możesz ją pogłaskać. - zapewnił Malfoy.
- Ją? To smoczyca? - Hermiona zwróciła się do blondyna cały czas patrząc w wielkie oczy zwierzęcia.
- Oczywiście... Elwira to jest Hermiona, przywitaj się. - powiedział pewnie mężczyzna, a smok podniósł łeb i otarł się o bok kobiety, która stała jak słup nie robiąc żadnego gwałtownego ruchu. Dopiero kiedy smoczyca opuściła łeb Granger wypuściła cicho powietrze.
- Nadałeś jej imię? Elwira? - zapytała niepewnie Hermiona.
- Pasuje do niej. - powiedział chłopak. Malfoy korzystając z zainteresowania kobiety stworzeniem chwycił jej dłoń i trzymając w swojej dotknął skóry smoka.
- Elwira czyli opiekunka... - powiedziała cicho szatynka. Dopiero teraz poczuła twardą i chropowatą skorupę smoczycy pod swoimi palcami. Jej wzrok spoczął na dłoni Malfoy'a, która całkowicie przykrywała jej niewielką dłoń. Hermiona nie odczuwała zbędnego skrępowania, dla niej liczyła się magiczna chwila, kiedy czuła bicie serca olbrzymiego stworzenia.
- Chcę żebyś się nią zajęła... - odezwał się w końcu Draco. Niechętnie zabierając swoją dłoń z ciepłej rączki Granger. - Chyba zbyt długo nie miałem kobiety, że podnieca mnie bliskość Granger. - pomyślał Malfoy. - Czas zajrzeć do miasteczka i poszukać jakiejś dziwki.
- Zostawiasz mnie samą? - zapytała, z nadzieją na przeczącą odpowiedź w oczach, Hermiona.
- Mam coś do załatwienia... Masz cały dzień... - wyjaśnił Draco i odszedł. Hermiona przez dłuższy czas patrzyła jak sylwetka Malfoy'a znika przy zabudowaniach. Dopiero, gdy usłyszała dźwięk silnika wróciła do swoich obowiązków.

Kiedy zaczynało robić się ciemno, Hermiona wróciła do swojej sypialni. Była bardzo zmęczona. Już dawno nie pracowała fizycznie, ale ten wysiłek dobrze jej zrobił. Na dodatek znalazła cierpliwego towarzysza swojej niedoli w zakładzie, który ze zrozumieniem jej wysłuchał. Szatynka wzięła gorący prysznic, który zmył z niej dzisiejszy brud, pot i stres. We flanelowej piżamie i puchatym szlafroku zmierzała do łóżka. Jakie było jej zdziwienie, gdy miejsce to zostało zajęte przez dyrektora placówki.
- Co ty tu robisz? - zapytała nie będąc pewna czy nie ma zwidów.
- Przyniosłem ci kolację. - wskazał głową na tacę z posiłkiem, którą odstawił na stolik koło łóżka. - Z tego co słyszałem nie przyszłaś na żaden posiłek. - powiedział z dezaprobatą Draco.
- Zagadałam się z Elwirą. - wzruszyła ramionami szatynka wycierając swoje mokre włosy.
- Dogadałyście się? - zapytał Malfoy, a Hermiona wiedziała, że jego zainteresowanie jest prawdziwe.
- Prawie... - przyznała kobieta podwijając rękaw, aby pokazać lekkie zaczerwienienie na łokciu.
- Brawo Granger, pierwsze starcie ze smokiem i wyszłaś z tego prawie bez szwanku. - pochwalił ją Draco. Mężczyzna podszedł do niej i ujął delikatnie jej nadgarstek, unosząc go lekko do góry odsłonił poparzenie i dotknął je różdżką. Po wyszeptaniu przez niego kilku formułek ślad zniknął. Hermiona przez ten czas przyglądała się jego zdeterminowanej twarzy. Wyglądał dojrzale, poważnie, wiedział co robi. Nie dało się też przeoczyć jego znacznie lepszego humoru, który towarzyszył mu odkąd wrócił do szpitala.
- Gotowe... - poinformował blondyn puszczając Granger. - Nie było więcej nieprzyjemności?
Hermiona w odpowiedzi pokiwała przecząco głową. Malfoy uzyskawszy zapewnienie, że wszystko jest w porządku miał zamiar opuścić pokój i udać się do swoich kwater. Zatrzymał go głos Hermiony:
- Mogę się nią zajmować? - zaskoczony mężczyzna uniósł lekko brwi z geście zaskoczenia, ale odpowiedział:
- Ja się nią zajmuję. - Hermiona na te słowa tylko skinęła ze zrozumieniem głową. Taki Malfoy miał chociaż przyjaciela, a ona nie zasłużyła na chwilę ze smokiem. Blondyn widząc zawiedziony wzrok szatynki, który starała się ukryć pod maską obojętności dodał - Ale możesz ją czasem odwiedzić.
Po tych słowach wyszedł nie życząc jej nawet dobrej nocy. I tak był pewien, że tym razem Gryfonka uśnie bez zbędnych i przytłaczających myśli. Niestety zdawał sobie też sprawę, że będzie to jeden z jej ostatnich spokojnych snów.

  • ten rozdział powstał zupełnie spontanicznie, a to wszystko dzięki piosence Eda; pisało mi się go jakoś wyjątkowo płynnie i zapoczątkuje serię różnych sytuacji - nie zdradzę jakich, bo żadnej nie było by w tym niespodzianki; co wy na to? jak się podoba smoczyca? w końcu to magiczny świat i czas już na więcej magii :)
         Katarzyna

20.03.2014

VIII. Idź do diabła

Hermiona szybko odwróciła się w stronę zamykających się prędko drzwi, za którymi zniknęła twarz Pansy.
- Już ja jej pokażę... - obiecała sobie w myślach i delikatnie uderzyła dłonią w drewnianą płytę drzwi opierając się o nie czołem. Hermiona przymknęła lekko powieki i wciągnęła głośno powietrze przygotowując się na konfrontację z dyrektorem tego żałosnego miejsca.
- Proszę usiąść... - szatynka lekko drgnęła po usłyszeniu tych słów. - Mamy niewiele czasu, wkrótce cisza nocna i nie wolno będzie ci się kręcić po korytarzu.
Hermiona słuchała wywodu mężczyzny w milczeniu nie odchodząc od drzwi.
- Dobrze, jeśli jest ci wygodnie tak stać to proszę bardzo. - powiedział beznamiętnie dyrektor, a Hermiona mogła przysiąc, że usłyszała jak oddycha z ulgą. - Twoi przyjaciele powierzyli mi opiekę nad tobą i powinnaś wiedzieć, że póki tu przebywasz o wszystkim decyduję ja.
- Wybacz brak zainteresowania, ale mam to gdzieś. - powiedziała twardo Hermiona. - Kiedy stąd wyjdę?
- Jeżeli będziesz współpracować to szybciej niż myślisz, jednak obserwując twoje poczynania i brak zainteresowania czymkolwiek, masz marne szanse... - powiedział niedbale magomedyk. Hermiona spięła się w sobie postanowiła przejść do ataku:
- Czy ty wiesz kim ja jestem?! - wykrzyknęła oburzona zamaszyście odwracając się do rozmówcy i szybko ruszając w jego kierunku. Jednak jakie było jej zdziwienie, kiedy za biurkiem dostrzegła znajomą twarz, która wykrzywiała się w tym momencie w ironicznym uśmiechu.
- Oj, doskonale... Granger! - wysyczał blondyn.
W tej chwili Hermiona doskonale wiedziała skąd kojarzyła ten głos. Jej zaskoczenie spowodowało, że zatrzymała się w połowie kroku i wpatrywała się w szaroniebieskie tęczówki swojego przeciwnika.
- Malfoy... - zmrużyła oczy.
- Skoro powitanie mamy już za sobą to może usiądziesz i wysłuchasz co mam ci do powiedzenia... - powiedział poważnie mężczyzna.
- Nie zamierzam. Dla mnie to było pożegnanie. - poinformowała Hermiona i chciała wyjść z gabinetu jednak drzwi były zamknięte na zamek. - Natychmiast mnie wypuść! - krzyknęła w jego kierunku.
- Siadaj. - rzucił Malfoy.
- Nie masz prawa przetrzymywać mnie na siłę. Nie jestem niewolnicą! - denerwowała się Hermiona podchodząc do biurka.
- Właściwie... - zastanawiał się na głos mężczyzna.
- Co właściwie?! - przedrzeźniała Hermiona. Draco w odpowiedzi rzucił na środek biurka dokument z nazwiskiem Hermiony. - Co to jest? - zapytała kobieta przebiegając wzrokiem po tekście.
- W tym momencie jesteś pozbawiona własnej woli, a o wszystkim decyduję ja.
- Jak to możliwe? - zastanawiała się na głos spanikowana szatynka. - Ginny? - dostrzegła podpis przyjaciółki na końcu strony.
- Weasley podpisała papiery i tylko ona może cię stąd wypisać, no chyba, że wcześniej twój terapeuta prowadzący wyda na to zgodę. - powiedział rozciągając się na krześle Malfoy.
- Chcę zadzwonić do Ginny! - powiedziała twardo Hermiona.
- Oczywiście, proszę bardzo. - ku zaskoczeniu Hermiony blondy podał jej słuchawkę telefonu, który stał na biurku. - Dam wam chwilę samotności. - dodał i wyszedł z gabinetu. Zdziwiona kobieta przez chwilę przyglądała się drzwiom, za którymi jeszcze przed chwilą stał blondyn. Szybko jednak otrząsnęła się z letargu i wykręciła numer przyjaciółki. Musiała jak najszybciej się stąd wydostać. To miejsce było gorsze niż myślała. Po kilku sygnałach po drugiej stronie odezwał się znudzony głos rudowłosej:
- Haloo!?
- Ginny, zabierz mnie stąd natychmiast! - Hermiona krzyknęła do słuchawki.
- Kto mówi? - zapytała oburzona kobieta.
- To ja Hermiona. Jak mogłaś mnie zostawić z Malfoy'em? Zabierz mnie do domu natychmiast. - mówiła szybko szatynka.
- To niemożliwe, robimy to dla twojego dobra. A o twoim wyjściu zdecyduje lekarz. - powiedziała beznamiętnie Ginny.
- Ale to Malfoy, on mnie nigdy stąd nie wypuści. Podoba mu się to, że ma nade mną władzę. - mówiła szybko Granger.
- Przesadzasz, on jest najlepszym specjalistą. - prychnęła Ginevra.
- Natychmiast daj mi Harry'ego! - rozkazała wściekła Hermiona.
- Nie ma go, wyszedł. Ja zresztą też nie mam czasu, bo dziś jest bankiet w Ministerstwie... sama rozumiesz... - zachichotała kobieta.
- Jasne. - westchnęła bezradnie Granger. - Przekaż Harry'emu, że dzwoniłam.
- Oczywiście...
Po chwili w słuchawce Hermiona dosłyszała jedynie dźwięk przerwanej rozmowy.

- Kto dzwonił? - zapytał Potter przychodząc do salonu w szacie wyjściowej i rozwiązaną muszką.
- Pomyłka... - machnęła ręką Ginny i zabrała się za zawiązywanie muszki narzeczonego.
- Nie było wieści z kliniki? - zapytał setny już raz tego dnia mężczyzna.
- Ja nic nie dostałam... - wzruszyła ramionami rudowłosa. - Chodźmy lepiej, bo się spoźnimy. Ron i Luna pewnie już czekają na nas na dole...

Hermiona czuła się jakby właśnie ktoś uderzył ją w twarz. Była pewna, że rozmowa z Ginny to tylko formalność i za chwilę będzie mogła uciec jak najdalej tego miejsca i Malfoy'a.
- Jak oni mogli? - pytała samą siebie kobieta ściskając w dłoni słuchawkę. - Pozbyli się problemu? - oburzona Granger cisnęła słuchawką w pobliski barek, na którym stało kilka cennych egzemplarzy alkoholi. W jednej chwili wszystko runęło na ziemię. - Ha... jeszcze sprawię, że Malfoy będzie błagał, żeby stąd wyszła. - powiedziała do siebie kobieta. W następnej chwili go gabinetu wpadł blondyn, którego zwabił hałas tłuczonego szkła.
- Co ty do cholery wyprawiasz? - krzyknął Draco i podbiegł do Hermiony krępując jej ręce, aby nie mogła zdewastować niczego więcej. - Uspokój się!!! - krzyknął jej w twarz trzymając mocno jej nadgarstki.
- Jestem oazą spokoju! - wyznała słodko Hermiona. - Pierdolonym,kurwa, zajebiście wyluzowanym kwiatkiem na tafli jeziora...
- Granger, nie prowokuj mnie... - wysyczał blondyn.
- Pan dyrektor jest mało profesjonalny. - zakpiła kobieta.
- Siadaj... - Malfoy pchnął Hermionę na fotel i unieruchomił jej ręce za pomocą zaklęcia wiążącego.
- Teraz będziesz mnie więził? Jakie to terapeutyczne... - Hermiona prychała jak dzika kotka.
- Wiem do czego zmierzasz, ale nie uda ci się to... - zagroził jej mężczyzna pochylając się nad nią.
- Jak z tobą skończę to będziesz żałował... - zaczęła kobieta.
- Oj, Granger... nic się nie zmieniłaś, ta sama irytująca gadka, odrażająca fryzura... - naśmiewał się z Hermiony blondyn nawijając na palec pasmo jej włosów.
- Idź do diabła Malfoy! - mówiła Hermiona twardo patrząc mu w twarz.
- Byłem u niego. Spoko gość. - zaśmiał się blondyn siadając za swoim biurkiem.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, którą przerywało szamotanie Hermiony, która próbowała wyswobodzić się z więzów. Malfoy w ciszy przyglądał się poczynaniom kobiety. Już zapomniał jaką przyjemność sprawiało mu obcowanie z tą osobą. Wyprowadzenie z równowagi dotychczas pozbawionej emocji kobiety stało się prostsze niż przypuszczał. Pansy miała rację... kolejny raz... naprawdę stawała się lepszym terapeutą i obserwatorką niż on... musiał jej pogratulować, a tymczasem pozostało mu uporanie się z siedzącym przed nim problemem.
- Granger, jesteś mi winna sporo alkoholu z najwyższej półki.
- Pozwól, że pójdę do sklepu i ci odkupię. - uśmiechnęła się sztucznie Hermiona.
- Ha... bardzo śmieszne. - zakpił blondyn. - Tutaj inaczej odpracowujemy swoje przewinienia... Jutro o 6 rano... na dziedzińcu. - poinstruował blondyn ściągając zaklęcie.
- Nie liczyłabym na to... - powiedziała szatynka odchodząc i wysyłając w jego stronę buziaka.
- Bo sam po ciebie przyjdę i wywlokę z tej twojej norki... - mówił blondyn machając Hermionie na do widzenia i zakładając na twarz przyklejony uśmiech. Gdyby w tym momencie ktoś obserwował te obrazem bez fonii mógłby pomyśleć, że żegna się ze sobą dwoje przyjaciół.

- Parkinson!!!! - na korytarzu rozbrzmiewał wrzask zbliżającej się do brunetki Hermiony.
- Hermiono jak się czujesz? - zapytała niewinnie Pansy.
- Jak mogłaś wpuścić mnie do gniazda węży bez ostrzeżenia? I ty chcesz się nazywać moją przyjaciółką? - energicznie gestykulowała Granger.
- Hermiono, traktujesz mnie jak przyjaciółkę? - zapytała rozanielona brunetka i nie czekając na odpowiedź rzuciła się na Hermioną z uściskami.
- Nic takiego nie powiedziałam... - broniła się Granger odpychając Pansy.
- Ale miałaś na myśli... - nie dawała za wygraną Parkinson.

- Nie wiem komu bardziej współczuję... - zastanawiał się Malfoy stojąc przy ścianie na korytarzu i obserwując zajście pomiędzy kobietami.

  • nie mam wiele czasu, więc tylko zachęcam do zostawienia swojej opinii; bardzo dziękuję za propozycje nowych opowiadań do poczytania, chętnie korzystam :) a teraz lecę na gimnastykę; miłego wieczoru przy czytaniu :D
          Katarzyna

17.03.2014

VII. Ktoś zginie

Dni mijały Hermionie na bezproduktywnym leżeniu w łóżku i wpatrywaniu się w sufit. Każdy dzień, każda noc stawały się do siebie tak podobne, że około czwartego dnia kobieta straciła rachubę i przestała odliczać. Właściwie nie miało to też najmniejszego celu, bo niby do czego miało doprowadzić ją to odliczanie? Do wyjścia? Jak w więzieniu? Przecież ona nawet nie wiedziała jaki wyrok został jej wymierzony. Przez ten upływający leniwie czas nie opuściła swojego pokoju nawet na sekundę. Nie miała takiej potrzeby, nie chciała sprawdzać, gdzie jest, ani co za ludzie zamieszkują ten budynek. Jedyną osobą jaką widywała była ciągle narzucająca się Pansy. Obecność dziewczyny bardzo zaskoczyła Hermionę przy ich pierwszym spotkaniu. Jednak jej pozbawione wszelkich emocji aktualne istnienie nie niosło za sobą, żadnego zainteresowania kimkolwiek.
- Co dzisiaj robisz? - do Hermiony dotarł dziewczęcy głos Pansy, która wtargnęła bez pytania do pokoju szatynki.
- Nic. - odpowiedziała zgodnie z prawdą była Gryfonka leżąc na łóżku z rękoma z głową. Tradycyjnie jak co dnia Pansy odwiedzała ją nad ranem, żeby przynieść jej śniadanie i otworzyć okno wpuszczając nieco świeżego powietrza. Przez kilka kolejnych dni opowiadała jej bardzo wiele o sobie, o życiu w zakładzie, o innych pacjentach, o tym co dzieje się aktualnie w świecie czarodziejów. Hermiona dostrzegła, co jeszcze bardziej ją zirytowało, że Pansy kochała życie i w każdym jego przejawie dostrzegała same plusy. Szczerze mówiąc, Hermiona z czasów szkolnych pamiętała zupełnie inną osobę i wolałaby, gdyby to tamta wredna i opryskliwa osoba siedziała przed nią. Najlepsze byłoby w tym to, że gdyby Parkinson pozostała sobą to nie zbliżyłaby się do osoby pokroju Granger.
- To miejsce robi ludziom pranie mózgu, czy co? - pomyślała Hermiona. - Gdzie oni mnie zamknęli? - kręciła z westchnieniem głową.
- Wczoraj też nic nie robiłaś. - zwróciła uwagę Pansy odrywając Hermionę od swoich myśli.
- Tak, ale jeszcze nie skończyłam... - powiedziała zupełnie poważnie Hermiona, na co Pansy zachichotała.
- Powinnaś stąd wyjść, zobaczyć co jest na zewnątrz... Mamy wiele atrakcji, ciekawych ludzi... bibliotekę.... - mówiła nieśmiało Pansy, zupełnie jakby zachwalała kurort przed wyjazdem na wakacje.
- Wybacz brak zainteresowania, ale mam to w dupie, a ty... - powiedziała Hermiona robiąc nacisk na ostatnie słowo. - ... mogłabyś zostawić mnie w spokoju. Nie widzisz, że nikt cię tu nie chce?
Przez chwilę zapanowało niemiłe milczenie. Pansy wpatrywała się prosto w oczy Hermionie i każda z kobiet nawet nie mrugnęła. Wreszcie odezwała się Pansy, tym razem bardzo poważnie:
- Czy ty masz jakieś ludzkie uczucia?
- Mam. - odpowiedziała zdawkowo Hermiona.
- Na przykład?
- Głód. - powiedziała od niechcenia szatynka.
- I co jeszcze? - nie dawała za wygraną była Ślizgonka.
- Nuda.
- No a serce?
- Nie mam serca... - powiedziała Hermiona lekko smutniejąc. - To tylko kawał mięsa.
- Chciałaś opuścić swoich przyjaciół, ale to wcale nie znaczy, że nie masz serca... - zaczęła Pansy, ale kiedy zauważyła, że Hermiona próbuje uciec przed tego typu rozmową zmusiła ją do uwagi chwytając Granger za obie dłonie i siadając na przeciwko niej.
- Jesteśmy przyjaciółmi... - zaczęła Pansy z uczuciem ściskając dłonie zaskoczonej Hermiony. - Ty się śmiejesz, ja się śmieję. Ty płaczesz, ja płaczę. Ty skaczesz z mostu, ja biorę łódkę i ratuję twoją upośledzoną dupę...
Po słowach Pansy Hermiona jeszcze przez dłuższy czas siedziała nie poruszając się. W głębi serca wiedziała, że słowa Parkinson były szczere i może ona faktycznie wypatrzyła w Hermionie obiekt swojej sympatii. Najgorszy był jednak impuls przechodzący przez jej zastygłe serce, kiedy przy słowach brunetki przed oczami Hermiony staną obraz Harry'ego.

Pansy opuściła pokój Hermiony tego dnia dopiero popołudniu, kiedy szatynka usnęła. Po wyznaniu Pansy czuła się lepiej i wierzyła, że może uda jej się w ten sposób ocalić kobietę. Z wielką nadzieją ruszyła w tylko sobie wiadomym kierunku z pewnym planem.

- Musimy pogadać... - powiedziała bez zbędnych wstępów Pansy wchodząc do gabinetu Malfoya.
- Pansy... - westchnął wyraźnie czymś zajęty blondyn. - ... jesteś tutaj na specjalnych prawach, ale na litość boską, mogłabyś zapukać lub chociaż się zapowiedzieć.
Kobieta tylko machnęła ręką na słowa mężczyzny i rozsiadła się wygodnie na fotelu przed biurkiem. Draco widząc, że Pansy nie ma zamiaru wyjść, ale ustąpić odłożył dokumenty, w których był pogrążony i skupił całą uwagę na przyjaciółce.
- Uważam, że powinieneś zacząć terapię z Hermioną. - powiedziała z szerokim uśmiechem.
- Nie uważasz, że ja powinienem to ocenić? - powiedział sceptycznie unosząc brew.
- Draco... - powiedziała przeciągle Pansy. - Nie możesz przed nią wiecznie uciekać.
- Że niby ja miałbym się bać psychicznej Granger? - prychnął blondyn.
- Ona nie jest psychiczna i ty dobrze o tym wiesz! - oburzyła się Pansy.
- Ej, Pansy spokojnie... Co w ciebie wstąpiło? - Malfoy nie ukrywał zaskoczenia wybuchową reakcją kobiety.
- Malfoy! - krzyknęła Pansy.
- Parkinson! - odwdzięczył się tym samym Draco.
- Ile zapłaciła ci ta ruda flądra? - zapytała młoda kobieta zniżając głos.
- Pansy, nie powinnaś mieszać się w sprawy ośrodka. Jesteś tutaj tylko pacjentką. - zaznaczył mężczyzna.
- Aha! Czyli jednak! - klasnęła w dłonie Pansy rozszyfrowując dyrektora szpitala.
- Uwierz mi, dla niej lepiej, gdyby została tu jak najdłużej... - westchnął Draco.
- Mówisz jakbyś nie znał Granger... - skrzyżowała ręce na piersiach Pansy. - Poradzi sobie, wierzę w nią...
- Pansy nie szukaj w niej przyjaciółki... wiesz, że twoje miejsce jest tutaj... każdy inny prędzej czy później odchodzi...
- Potrzebuje tylko impulsu... - kontynuowała kobieta ignorując rady blondyna. - ...a tym impulsem jesteś ty!
- Jestem jej terapeutą... - westchnął Malfoy.
- Nie tylko, myślę, że Granger doskonale przypomni sobie stare czasy, kiedy staniecie znów twarzą w twarz.... - zachichotała Parkinson.
- I tego się obawiam... - przyznał mężczyzna.
- Hermiona jest silna, a ty masz z niej te siły wydobyć. - powiedziała Pansy wstając z fotela i wskazując palcem w pierś blondyna. - A ona już sobie z tą całą resztą poradzi.
- Dobra... chyba czas zaczął przedstawienie... - Malfoy odszukał swoimi smukłymi palcami teczkę, która mieściła z sobie dokumentację medyczną Hermiony Granger. - W jakim jest stanie?
- Ma zespół ziemniaka. - powiedziała Pansy poważnie jakby wydawała prawdziwą i skomplikowaną diagnozę na co Draco z zaskoczeniem uniósł brwi i przestał zapisywać informacje w karcie Granger.
- Co ma?
- No, chce leżeć w ciepłym kącie i żeby nikt jej nie zaczepiał... - wyjaśniła kobieta jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.
- No, czyli depresja... - zanotował blondyn. - Sprowadź ją do mnie i to jeszcze dziś, po kolacji...
- Oczywiście... - powiedziała wyraźnie uradowana młoda kobieta i opuściła pomieszczenie po tym jak dostała to czego chciała.
- Ktoś zginie... - powiedział złowróżbnie Malfoy wypijając pełną szklankę Ognistej Whisky.

Hermiona za nic w świecie nie chciała ruszać się ze swojego pokoju, ale została siłą wyciągnięta z łóżka przez Pansy, która miała podejrzanie jeszcze lepszy humor niż zwykle.
- Sam dyrektor jest twoim magomedykiem prowadzącym... - wyszczebiotała Pansy.
- Cóż za zaszczyt. - prychnęła Hermiona niezainteresowana tym, gdzie i do kogo idzie, ani faktem, że wszystkie pary oczu zwrócone były w tym momencie w jej kierunku. Każdy pacjent i pracownik odprowadzał wzrokiem kobiety, aż pod same drzwi gabinetu rzekomego dyrektora.
- Powodzenia. - Pansy uściskała stojącą sztywno Granger i zapukała do drzwi, a po usłyszeniu zaproszenia wepchnęła szatynkę do środka i zamknęła drzwi od zewnątrz.

  • ta dam, a oto i rozdział! miał być dłuższy, ale pomyślałam, że jest to doskonały moment, aby przerwać i dać szansę waszej wyobraźni :) zapraszam do czytania i komentowania... gdyby ktoś miał namiar na jakieś nowe lub całkiem stare, ale nieznane mi opowiadanie, które warto przeczytać to bardzo proszę ;) najlepiej dramione, ale czytam też inne parringi, bo nigdy nie wiem co mnie może zachwycić :D
          Katarzyna

13.03.2014

VI. No to się zaczyna

- Co się dzieje? Gdzie ja jestem? - pierwsze myśli, które zaczęły pojawiać się w głowie szatynki rozbrzmiewały w jej umyśle powodując nieznośny ból. - Umarłam? Jest miękko, ładnie pachnie? Nie wierzę, niebo istnieje? Samobójcy nie idą do nieba... - biła się z myślami Hermiona.
- Jak ona się czuje? - szatynka usłyszała męski głos, który dobiegał z zewnątrz.
- Ktoś tutaj jest? Czyj to głos? To nie Harry, ani Ron... ale kiedyś go słyszałam... - kobieta zaczynała czuć się osaczona.
- Jej stan wskazuje na to, że za chwilę powinna się obudzić... - odpowiedział miły kobiecy głos.
- Czasem mam wrażenie, że lepiej radzisz sobie z pacjentami niż ja. - prychnął mężczyzna.
Słuchając wymiany zdań obcych osób Hermiona zrozumiała, że nie umarła. Co gorsza znajduje się w jakiejś śpiączce.
- Czyli się nie udało... - westchnęła kobieta i tym razem do jej uszu dotarł tembr jej głosu. W sali na moment zapanowała cisza.
- Hermiono, słyszysz mnie? Możesz otworzyć oczy... - zachęcał ją łagodny kobiecy głos.
Granger jednak nie wykonała polecenia. Kobieta westchnęła jeszcze raz i nie wykonała więcej żadnego ruchu.
- Nie umarłam... - echem w jej głowie roznosiła się wiadomość.
Hermiona nie sądziła, że może jej się nie udać. Jak mogło w ogóle dojść do takiej pomyłki? Nie powinno jej tu być! Co teraz się stanie? Będzie jeszcze gorzej!? Wszyscy czekają na wyjaśnienia, ale... właściwie to gdzie są wszyscy? Szatynkę otaczały obce głosy, których pojawiało się coraz więcej, ale żaden nie należał do jej przyjaciół.... Dawniej odważna Gryfonka w tej chwili nie była w stanie stawić czoła tym pytającym spojrzeniom i wyrzutom.
- Proszę otworzyć oczy, wiem, że mnie słyszysz. - usłyszała rozkazujący ton.
- No to się zaczyna... - prychnął jakiś mężczyzna. - Uparta Granger...
- Bądź profesjonalistą... - ktoś upomniał przedmówcę.
- Wychodzę! - zakomunikował mężczyzna, który jak zdążyła zorientować się Hermiona miał tutaj decydujące słowo. - I wam radzę zrobić to samo.
- Może jest w szoku, chyba powinieneś tu zostać. - zaproponował ktoś nieśmiało.
- A co ja Gepetto? Drewna nie ożywię. - uciął męski głos, który już zaczął Hermionie działać na nerwy. W tym momencie miała jednak większe zmartwienie.
Sytuacja robiła się napięta jednak cierpliwy i stanowczy upór kobiety sprawiły, że sala zaczęła się wyludniać. Kiedy głosy ucichły zupełnie Hermiona z lekkim przerażeniem uchyliła powieki. Kiedy po kilku mrugnięciach oczy przyzwyczaiły się do światła, które i tak było przygaszone ze względu na to, że jedynym jego źródłem w tym momencie była poświata rzucana przez księżyc za oknem.

Kobieta rozejrzała się dyskretnie po pomieszczeniu. Po wyposażeniu wywnioskowała, że znajduje się w szpitalu - charakterystyczne łóżko, parawan, dwoje otwartych drzwi, gdzie jedne ukazywały wnętrze łazienki, a drugie korytarz. Nie było tu jednak zupełnie sterylnie, surowo jak w zwykłym szpitalu. Hermiona delikatnie podnosząc głowę zauważyła ładną zdobioną szafę, która stała w rogu ukryta w półmroku. Dalej natrafiła wzrokiem na toaletkę z lustrem i duży włochaty fotel. Spoglądając na niego Hermiona od razu zapragnęła zagłębić się i poczuć jego przyjemną miękkość. Kierowana impulsem wstała z posłania i boso ruszyła w kierunku pożądanego obiektu. Kiedy jednak chciała zrobić jeden krok z trudem utrzymała się na nogach i runęła na podłogę. Obolała i zaskoczona swoją niemocą leżała na środku pokoju, a na jej twarz spływała poświata księżyca.
Hermiona była pewna, że jej upadek spowoduje przyjście kogoś z personelu. Po dłuższej chwili oczekiwania, kiedy nikt się nie pojawił szatynka szlochając doczołgała się do fotela i wspięła na siedzenie. Tak jak sądziła, dotyk miękkiego materiału wystarczył, by odczuła odrobinę przyjemności.
- Żyję... zostawili mnie wywożąc do jakiegoś domu wariatów... - analizowała zastany stan Hermiona widząc półprzezroczystą tarczę, która osłaniała jej okno uniemożliwiając ucieczkę czy próbę skoku. - Nie udało mi się...

Poranek powitał Hermionę piękną pogodą. Śpiew ptaków dobiegał do uszu kobiety drażniąc ją. Jakby świat sprzysiągł się przeciwko niej, jakby chciał pokazać jaki jest piękny, ile mogła stracić i jak dobrze, że jej się nie udało. Jak bardzo wszechświat się pomylił w swoich osądach... Hermiona po otwarciu oczu zauważyła, że odzyskała władzę nad swoim ciałem i może się poruszać bez problemu. Zauważyła również, że podczas gdy ona smacznie spała na fotelu ktoś złożył jej wizytę i przykrył ciepłym kocem. Tuż przy niej również stało przygotowane śniadanie. Na ten widok szatynka przewróciła z dezaprobatą oczami.
- Kiedy mnie nie powinno tu być... z czego się cieszyć... z kolejnego nijakiego dnia? - Hermiona niechętnie opuściła fotem, który nie był wygodnym miejscem do spania i ukryła się pod pościelą w swoim łóżku.

Ciszę i spokój przerwało pukanie do drzwi, na które Hermiona nie zamierzała reagować.
- Mogę wejść? - odezwał się kobiecy głos, który nie doczekał się odpowiedzi.
Hermiona obrócona do ściany kątem oka dostrzegła, że przybyła postać pomimo ignorancji szatynki nadal jest w pokoju. Co więcej, usiadła na łóżku tuż za Hermioną.
- Powinnaś już wstać... jest już prawie południe, a ty nawet nie zjadłaś śniadania. - zaczęła miłą pogawędkę kobieta.
Hermiona nadal kontynuowała obraną wcześniej praktykę absolutnej ignorancji. Młoda kobieta wstała z łóżka, które lekko zaskrzypiało i podeszła do okna, aby je otworzyć i wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza i promieni słonecznych.
- Zamknij to okno! - powiedziała poważnie Hermiona na ruszając się nawet o milimetr.
- Wydaje mi się, że potrzeba ci trochę odświeżenia, dzisiaj mamy taki piękny dzień... - zaczęła szczebiotać przybyła, która ucieszyła się z nawiązania kontaktu z nowo przybyłą.
- Wiesz, co jest najgorsze? - zapytała Hermiona siadając szybko na swoim posłaniu tym samym zaskakując rozmówczynię. - Jak się komuś coś wydaje! - dodała patrząc przed siebie. Zaskoczona dziewczyna nie zrażając się nastawieniem Hermiony pozostawiła okno otwartym i  usiadła na łóżku szatynki, która odwróciła głowę do ściany nie chcąc nikogo widzieć. Gdyby się zabiła to nikogo by nie oglądała, niech przynajmniej to się uda...
- Dobrze, że się obudziłaś, teraz pewnie będziesz miała masę gości. - próbowała nawiązać sympatyczną rozmowę dziewczyna. - Aż dziw, że jeszcze nikogo nie ma, tutaj wieści szybko się roznoszą.
- Aghr... - warknęła zdegustowana Hermiona. - Życie jest do dupy...
- Jedna z pierwszych zasad, które tu obowiązują: Myśl pozytywnie! - wyrecytował gość.
- Hurra! Życie jest do dupy! - przedrzeźniała kobietę Hermiona.
- Wszystko się ułoży, to najlepsza klinika i wszystkim pomagają. Mnie też pomogli... - zapewniła kobieta.
- Z tego szczęścia chce mi się skakać... - mówiła Hermiona, po której słowach druga kobieta rozpromieniła się jeszcze bardziej. - najlepiej z mostu.... pod pociąg... - dodała dalej, co starło uśmiech gościa.
- Rozumiem, że nie jest to łatwe, ale musisz od początku zacząć wymagać od siebie wiele. Uratowałaś się i to był cud... Dostałaś ogromną szansę, której nie możesz zmarnować... Po tym jak stąd wyjdziesz możesz zacząć wszystko od nowa, w nowym miejscu i z nowymi ludźmi jeśli zechcesz.... - tłumaczyła zawzięcie pacjentka. - Tylko jest jeden warunek, tu żyjemy teraźniejszością! - podkreśliła. - Przeszłość należy zapakować hermetycznie i schować. Niezamknięta łatwo się psuje i smrodzi...
- Co ty możesz wiedzieć o mojej przeszłości! - oburzyła się Hermiona odwracając się do rozmówczyni, która zdenerwowała ją swoimi mądrymi radami, a sama nawet nie jest pielęgniarką tylko jakąś świruską. Jakie było jednak zaskoczenie panny Granger, kiedy przed nią z szerokim uśmiechem na twarzy siedziała...
- Pansy?!...

  • jest rozdział, jak się podoba? domyślaliście się tożsamości rozmówczyni Hermiony? jak wam się podoba nowa postać? jeszcze niewiele o niej wiadomo, ale to dopiero początek znajomości... może tylko zdradzić, że ta postać również nie będzie kanoniczna; rozmyślam nad nową miniaturką i jak mi zdrowie pozwoli to siądę, żeby ją spisać, niestety w tej chwili mam okropne bóle zatok, które powodują również chroniczny ból oczu, co przy pisaniu (szczególnie na komputerze) jest dużym problemem; w tym momencie staram się nie zawieźć i publikować regularnie rozdziały, a miniaturka niech pozostanie słodką niespodzianką dodaną spontanicznie...
         Katarzyna

10.03.2014

V. To mnie kochasz, a nie ją

W gustownie urządzonym apartamencie siedziała rudowłosa kobieta głęboko się nad czymś zastanawiając. Na jej pięknej twarzy dostrzec można było delikatny grymas wskazujący na jakieś zmartwienie. Ginevra nieświadomie zagryzała swoje czerwone usta skupiając całą swoją uwagę na kawałku papieru, który powoli zamieniał się w kupkę popiołu. W płomieniach można było dostrzec pojedyncze słowa Hermiony. Od kilku dni panna Weasley była rozbita i czuła, że traci grunt pod nogami. Jej zaplanowane i poukładane życie zaczynało wymykać się spod jej władzy. I to wszystko za sprawą jednej małej głupoty, którą chciała zrobić Hermiona.
Brunetka od kilku dni znajdowała się w szpitalu św. Munga. Jej stan się stabilizował, a lekarze zapewniali o rychłym wybudzeniu się ze śpiączki. Ten fakt wcale nie ucieszył Ginny szczególnie po tym co usłyszała pewnego wieczoru z ust swojego narzeczonego.
- O nie Harry... - mruczała do siebie. - ... może jeszcze nie wiesz, ale to mnie kochasz, a nie ją....

- Cześć, jest.... - przerwał Ron widząc swoją siostrę w dziwnym stanie, który wskazywał na zdenerwowanie i złość jednocześnie, na domiar złego Ginny trzymała w dłoniach różdżkę, którą delikatnie i miarowo przypalała jakąś kartkę. - ....Harry? - dokończył rudzielec.
- To pytanie jest zbędne. Doskonale wiesz, że Harry praktycznie zamieszkał u Hermiony. - wysyczała Ginny.
- Myślałem, że pojedziemy do niej razem... - westchnął Ron. - Ostatnio magomedycy wyrzucili mnie do domu, bo zaczął tam przysypiać...
- To Harry Potter, jemu wolno wszystko. Nie zapominaj Ronaldzie. - powiedziała poważnie Ginny.
- A ty nie wybierasz się do Hermiony? - zagadnął Weasley już wychodząc.
- Dotrę później, mam jeszcze coś do załatwienia za miastem. - powiedziała wyraźnie zadowolona Ginny przeglądając dzisiejszego Proroka.

- Dyrektor zaprasza panią do gabinetu... - powiedziała kobieta zapraszając pannę Weasley przyjaznym uśmiechem do sąsiedniego pomieszczenia.
Ginevra wstała z eleganckiej skórzanej kanapy i nie zaszczycając młodej dziewczyny spojrzeniem opuściła recepcję wyrafinowanego, urządzonego w starym stylu budynku, który zaadaptowany został na prywatną klinikę psychiatryczną.
- Ginevra Weasley... - przedstawiła się kobieta wyciągając rękę w stronę mężczyzny, który siedział za biurkiem.
- Jeszcze pamiętam kim jesteś. - odpowiedział ironicznie dyrektor. - Zresztą nie da się zapomnieć... - zaśmiał się złośliwie wskazując na prasę, która leżała na stoliku. Ginny z oburzeniem zrobiła głęboki wdech. - Nie mam czasu na twoje obrażanie się, czego ode mnie chcesz? - zapytał niegrzecznie mężczyzna.
- Jestem twoją klientką, więc radzę zachowywać się grzeczniej... wystarczy jedno moje słowo, a zamknął tą budę razem z tobą. - warknęła Ginny.
- Nie wydaje mi się, zwłaszcza, że jestem ci potrzebny. - zaśmiał się blondyn odchylając się na oparcie fotela i zakładając ręce za głowę.
- Skąd... - zaczęła Weasley, ale nie dane było jej dokończyć.
- Weasley, jak widzisz czytam prasę....
- Tym lepiej! Przejdźmy w takim razie do rzeczy... - powiedziała Ginny konspiracyjnie pochylając się nad biurkiem dyrektora placówki. - Zamkniesz u siebie Hermionę Granger! - wypaliła bez ogródek kobieta.
- Zabrzmiało to tak jakbyś chciała się jej pozbyć, a nie pomóc przyjaciółce... - snuł domysły mężczyzna.
- Moje intencje pozostaw mnie. - w oczach rudej dostrzec można było niebezpieczne iskry - Kiedy mam ją wypisać z Munga?
- Nie powiedziałem, że ją przyjmę. - skrzyżował ręce na piersi młody dyrektor.
- Nie przyjmuję odmowy! Każdy ma swoją cenę... powiedz tylko jaką masz ty! - mówiła poważnie Ginny.
- Granger nie będzie zwykłym pacjentem, wiesz o tym. Jeśli zrobi sobie coś u mnie to Potter zamknie mnie w Azkabanie za morderstwo... - spoważniał blondyn.
- Możesz być pewien, że nie... Biorę na siebie Pottera i Weasley'a. - zapewniła rudowłosa.
Dyrektor przez dłuższą chwilę się zastanawiał. Widać było, że gdzieś w głowie mężczyzny kotłują się myśli. Decyzja, którą musi podjąć wbrew pozorom nie należała to najprostszych. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął krążyć po gabinecie. W końcu jego przemyślenia przerwała nadal obecna kobieta:
- Chyba mówiłeś, że nie masz czasu? - zapytała ponaglająco.
- Dobra, wezmę ją... - powiedział nieprzekonany mężczyzna. - ...ale to będzie kosztować.
- Interesy z tobą to czysta przyjemność. - powiedziała zadowolona Ginny uśmiechając się zniewalająco.
- Pamiętaj, że twoja przyjaciółka jest umierająca... - prychnął do rozradowanej kobiety, która wychodząc z gabinetu prawie podskakiwała.
- Celna uwaga Malfoy. - powiedziała Ginny przywołując na twarz minę cierpiętnicy.

- Ginny, coś ty wymyśliła?! - oburzył się Ron.
- Po pierwsze, Ginevra, a po drugie, to najlepsza klinika. - mówiła pewnie i spokojnie kobieta.
- Ale to Malfoy! Hermiona go nienawidzi i jego widok na pewno jej nie pomoże. - tłumaczył Weasley.
- W takim razie Harry zdecyduje... - mówiła panna Weasley.
- O czym zdecyduje? - powiedział zaspany Potter, który dołączył do rodzeństwa Weasley'ów stojących pod salą Hermiony.
- Hermiona powinna trafić do kliniki, gdzie się nią zaopiekują profesjonalnie i dadzą jej fachowe wsparcie, kiedy tylko się wybudzi. - powiedziała z troską w głosie Ginny.
- Hermiona powinna być z bliskimi... - mówił jakby do siebie Potter.
- Harry, kochanie... - zaczęła Ginny przytulając narzeczonego. - ... mnie też jest trudno się z nią rozstawać, ale teraz liczą się jej potrzeby, a nie nasze. Nie wiadomo jak zareaguje po przebudzeniu, czy nie będzie chciała zrobić.... - zawiesiła teatralnie głos kobieta. - tego... - podkreśliła słowo Ginny. - ... jeszcze raz. - zaczęła płakać Ginevra wpadając w ramiona zaskoczonego Pottera.
- Może ona ma rację? - zapytał nieśmiało Ron nabierając się bez trudu na teatrzyk siostry. - Nie będziemy w stanie jej cały czas pilnować, i to przecież nie o to tutaj chodzi. Hermiona ma wrócić do normalności, a nie być naszym więźniem.
- Harry... nie oddamy jej byle gdzie, znalazłam dla niej miejsce w najlepszej klinice. - zapewniła Ginny widząc, że chłopak mięknie pod ciężarem logicznych argumentów.
- Nie możemy wybrać innego miejsca? - zaproponował Ron.
- To najlepsza magiczna placówka. Hermiona będzie miała tan fachową opiekę, dobre warunki mieszkaniowe i spokój od reporterów. - wymieniała zalety Weasley.
- Tak i Malfoya do towarzystwa. - warknął Ron.
- Słucham? - Potter był pewny, że się przesłyszał.
- Och, Harry. Nic nie poradzę, że jest najlepszy w swojej dziedzinie. - wzruszyła ramionami Ginevra. - Poza tym, panowie, jesteśmy już dorośli i nikt nie pamięta co było w szkole...
- Hermiona pamięta... - wyszeptał Harry tak, że nikt go nie usłyszał.
- Coś mówiłeś Harry? - zainteresowała się Weasley.
- Nie nic. Zdawało ci się.
- Dobrze, w takim razie idźcie załatwić formalności. - odesłała mężczyzn do siedzib magomedyków.

- Panno Weasley jaki jest stan Hermiony Granger?
- Czy to prawda, że ukrywacie przed światem jej samobójstwo?
- Dlaczego targnęła się na swoje życie?
- Czy panna Granger nie mogła znieść odrzucenia ze strony Harry'ego Pottera, który postanowił oświadczyć się pani?
- Harry Potter nie opuszcza szpitala, czy spędza każdą chwilę z przyjaciółką, w której potajemnie się kocha? - te i wiele innych pytań skierowano do Ginevry Weasley, która wyszła przed budynek szpitala.
- Proszę państwa! -próbowała przekrzyczeć tłum kobieta. - Hermiona jeszcze się nie wybudziła, ale jej stan jest stabilny i magomedycy zapewniają, że wkrótce wróci do nas. Pozostałe pytania prowokują niepotrzebne insynuacje. Wraz z Harry'm planujemy rychły ślub, na który błogosławieństwo otrzymaliśmy również od Hermiony.
- Czy to było samobójstwo?! - nie dawali za wygraną reporterzy.
- Stanowczo nie. Hermiona od dawna miała problemy zdrowotne, o których nie wiedzieliśmy. Zapewnimy jej najlepszą opiekę i prosimy o spokój, który jest jej teraz potrzebny.

  • zapraszam do komentowania następnej części; nie jestem zadowolona, jakoś nie lubię tego rozdziału, może dlatego, że pisałam go po małym kawałku ze względu na nagły natłok zaległych obowiązków; wiem, że mogłam się wcześniej nie lenić i ogarnąć wszystko, ale mówi się trudno... cieszę się, że rozdziały są w terminie, a historia się rozwija pozyskując sobie nowych wielbicieli; pozdrawiam wiernych czytelników, i tak Tsuki ty również się do nich zaliczasz ;)
          Katarzyna

5.03.2014

IV. Proszę, żyj

Kiedy Harry zmaterializował się w salonie Hermiony pierwsze na co zwrócił uwagę był Ron siedzący przy kominku z ukrytą w dłoniach twarzą. Gdy usłyszał trzask teleportacji natychmiast podniósł głowę i spojrzał ze smutkiem na przyjaciela.
- Ron, gdzie jest Hermiona? - natychmiast zapytał Potter. - I co się tutaj stało? - pytał dalej brunet widząc rozlane wino, szkło, tabletki i eliksiry. - Ron mówię do ciebie! - krzyknął Potter potrząsając przyjacielem, który nie odzywał się ani słowem.
- Harry, ja nie wiem dlaczego.... Chciałem ją ratować.... - zaczął się tłumaczyć Weasley.
- Przed czym?
- Ona.... Hermiona.... chciała popełnić samobójstwo... - wyrzucił z siebie rudzielec.
- Co?!!! - Harry złapał się za głowę i pchnął na fotel przyjaciela. Ból jaki zaczął pulsować w głowie Harry'ego od momentu dotarcia do niego słów Rona był porównywalny z oberwaniem najgorszą klątwą. Brunet zaczął się motać po pokoju. Wewnątrz rozpierała go ogromna siła i agresja. Chwycił lampę, która stała w zasięgu jego rąk i cisnął nią tak, że wyleciała przez balkon rozbijając po drodze szyby.
- Harry! Co ty robisz?! - krzyknęła Ginny, której przybycia w ferworze wewnętrznej walki będącej skutkiem bezradności i bezsilności nikt nie zauważył.
- Odsuń się! - krzyknął Potter.
- Ron, co się stało? Gdzie Hermiona? - pytała Ginny próbując dowiedzieć się ile wie jej narzeczony.
- Hermiona jest w Mungu... - powiedział Weasley spuszczając wzrok i przyglądając się swoim dłoniom. Zachowywał się tak jakby ciężko było mu znieść karcące spojrzenie siostry.
- To dlaczego jeszcze tu jesteśmy? - oburzył się Potter i zniknął w kominku. Tuż za nim podążyła Ginny, jednak zanim zniknęła w płomieniach zwróciła się do Rona:
- Harry mi się oświadczył, ale nie myśl, że i tak jestem zadowolona. Zawsze muszę po was sprzątać. - westchnęła rudowłosa i już jej nie było.

- Boże, Hermiona!!! - przestraszył się Potter, kiedy znalazł nieprzytomną Hermionę na szpitalnym łóżku. - Kochanie, obudź się!!! - błagał mężczyzna ściskając niewielki kobiece dłonie i głaszcząc przyjaciółkę po bladej twarzy.
- Dlaczego? - pytał nieprzytomną kobietę. Jego dłonie drżały ze zdenerwowania. W oczach szkliły się łzy, z którymi mężczyzna dzielnie walczył. - Proszę, żyj... - szeptał opierając czoło o nieruchome ciało przyjaciółki. - Nie poradzę sobie bez ciebie... - dodał szeptem.
- Pamiętasz jak leżałaś spetryfikowana w skrzydle szpitalnym? - wspominał Harry. - Nie wiesz jak bardzo się o ciebie bałem.... - gładził dłoń przyjaciółki zupełnie jak w drugiej klasie, była zimna i bez życia.
- Przepraszam, że nie smakowało mi to co przyrządzałaś dla nas na wyprawie... byłem niewdzięczny... ale wybacz... naprawdę nie umiesz gotować... - próbował zażartować mężczyzna. Był tak pochłonięty rozmową z Hermioną, że nie zauważył swojej narzeczonej, która od jakiegoś czasu stała w drzwiach sali i przysłuchiwała mu się.
- Ekhm... - odchrząknęła Ginny.
- O jesteś? I co powiedzieli magomedycy? - zwrócił na nią uwagę Harry.
- Jej stan jest bardzo ciężki. Nie wiadomo czy przeżyje. - powiedziała Ginevra dobijając tymi słowami mężczyznę.
- Jak to? To dlaczego oni nic nie robią! - oburzył się Potter i natychmiast wstał. - Chyba muszę sam się z nimi rozmówić.
- Harry, zostań. Zrobili co w ich mocy. Hermiona nie jest głupia jeśli chciała się zabić to wiedziała co ma zrobić, żeby jej się udało. - powstrzymała przed wyjściem Pottera. Nie chciała, żeby ten robił awantury w szpitalu.
Zrezygnowany mężczyzna usiadł na szpitalnym krześle i zmyślił się ignorując obecność panny Weasley. Jego świadomość poszybowała w przeszłość bliższą i dalszą. Przed oczami stawały mu momenty, w których byli z Hermioną szczęśliwi. Pomimo niebezpiecznych okoliczności narodzin i rozwijania się ich znajomości stali się sobie bardzo bliscy. Ich przygody w szkole, ich wspólne rozmowy, o których pojęcia nie miał Ron, ich wzajemne wsparcie, kiedy ich obiekty westchnień wiązały się z kimś innym. Wyprawa w poszukiwaniu Horkruksów podczas, której zostali sami. Ten czas zbliżył ich do siebie. W pewnym momencie Harry myślał, że mógłby tkwić w takim układzie już zawsze. Mógłby spędzić resztę życia z Hermioną, mógł ją kochać nie tylko jak siostrę. Wiedział jednak, że jego przyszłość jest niepewna. Znał również uczucia Hermiony do Rona i wiedział, że prędzej czy później będą razem. Potter próbował wśród wspomnień odnaleźć momenty, w których jego przyjaciółka dawałby znaki, że nie czuje się dobrze, że jest nieszczęśliwa. Czy nie była szczęśliwa w związku? Brakowało jej czegoś w życiu? Brunet zdawał sobie sprawę, że ogromny wpływ na zachowanie Hermiony ma Ginny, ale przyjaciółka otwarcie nigdy mu się nie poskarżyła.
- Harry wracajmy do domu. - przerwała rozmyślania mężczyzny Ginny.
- Zostaję, ale ty możesz wracać. - powiedział Potter nie odwracając wzroku od Hermiony.
- Przestań, musisz odpocząć. - nalegała rudowłosa kładąc dłoń na ramieniu bruneta.
- Ginny, - zwrócił się do kobiety. - powiedziałem, że nigdzie nie idę. - powiedział twardo Harry.
- Dobra! Jak chcesz! - prychnęła panna Weasley i wyszła z sali.
Harry odetchnął z ulgą, kiedy został sam z Hermioną.
- Kocham cię... - wyszeptał przy uchu śpiącej i pocałował ją w chłodny policzek. Potter modlił się, aby dawka eliksiru Słodkiego Snu, którą zażyła Hermiona była zbyt słaba, aby pozbawić życia silną Gryfonkę.
Swoją drogą zastanawiające stało się dla niego zachowanie narzeczonej. Kiedyś wrażliwa i pełna empatii, dziś zachowawcza i obojętna. Czy dopiero desperacki krok Hermiony był w stanie otworzyć mu oczy na najbliższe otoczenie? Podczas rozmyślań dotyczących swojej przyszłej żony Harry'ego zmorzył zbawienny sen.

  • rozdzialik jest i to znów przed czasem :) ależ, zaskakuję sama siebie :D jak już można było zauważyć kolejne części pojawiają się w poniedziałki i czwartki i chciałabym, żeby były to terminy stałe; jak widać mogą być przesunięcia - oby tylko do przodu, a nie opóźnienia; tym razem reakcja Harry'ego - jak ją oceniacie? no,no, no.... całe 100! osób obserwuje bloga, wielkie osiągnięcie :D ile z tych osób się ujawni w komentarzach? halo, jesteście? ;) pozdrawiam wiernych czytelników
          Katarzyna 

2.03.2014

III. Cholerna Granger

Sala bankietowa wyglądała zjawiskowo i chyba od bardzo dawna świat czarodziejów nie był świadkiem tak spektakularnego widowiska. Od wielu dni gazety nie pisały o niczym innym, niż zaręczyny Harry'ego Pottera z wieloletnią przyjaciółką Ginevrą Weasley. O ile Potter wydawał się speszony wzmożonym zainteresowaniem jego osobą, o tyle panna Weasley czuła się jak ryba w wodzie. Jej marzenie w końcu miało się spełnić, miała nosić najbardziej rozpoznawalne nazwisko w świecie magii. Jej nieskazitelny wizerunek psuła niewielka zmarszczka pojawiająca się pomiędzy jej brwiami. Kobieta z uśmiechem witała gości, z ogromnym zaangażowaniem pozowała fotoreporterom i wyglądała przybycia swojego przyszłego męża. Na zewnątrz opanowana i poważna kobieta w rzeczywistości była pełna niepewności. Przez cały czas zastanawiała się czy jej brat sprzeciwi jej się i zepsuje przyjęcie, czy pójdzie po rozum do głowy i zostawi przynajmniej dzisiaj w spokoju ją i Harry'ego. Ginny od zawsze czuła się pomijana. Zawsze liczyli się tylko Hermiona, Harry i Ron. Wielka Trójka. Hogwarckie Trio. Przemyślenia panny Weasley przerwało przybycie Harry'ego Pottera. Właściwie jego przybycie przerwało wszystko... cała uwaga była skupiona właśnie na tym młodym mężczyźnie, który pozbywszy się skutecznie reporterów przywitał się z Ginevrą.
- Witaj kochanie... - pocałował kobietę w policzek Potter uśmiechając się szczerze.
- Harry, spóźniłeś się... - powiedziała mu do ucha kobieta. - Ale nie ważne... - westchnęła uśmiechając się szeroko. - Wszystko w porządku? - zapytała asekuracyjnie cały czas bacznie przyglądając się reakcji mężczyzny.
- Tak w najlepszym... - powiedział lekko zdenerwowany Harry. - Gdzie Hermiona i Ron? - zapytał rozglądając się wkoło.
- Nie ma ich jeszcze. - powiedziała spokojnie rudowłosa. Nie można było odmówić Ginny doskonałego opanowania i aktorstwa na najwyższym poziomie.
- Jak to nie? Ron już dawno dzwonił, że jedzie po Hermionę... - zdziwił się Harry. - Zadzwonię po nich... - zdecydował mężczyzna.
- Harry, powinieneś zająć się gośćmi. Nie wypada, żebym sama witała wszystkich. - zatrzymała Pottera Gineva.
- Upewnię się tylko czy wszystko jest w porządku. - wyjaśnił brunet.
- Dlaczego miałoby nie być? Wiesz jaka jest Hermiona, nigdy nie stosowała się do moich próśb, po prostu się spóźniają.

Przekonanie Pottera nie było łatwe, nawet dla Ginny, jeśli w grę wchodziła Hermiona. W końcu jednak Harry dał za wygraną i porzucił telefonowanie do przyjaciół, które i tak nie przynosiło zamierzonego skutku. Nie mógł uwierzyć, że najbliższe mu osoby nie pojawiły się na bankiecie z tak ważnej dla niego okazji. Harry znalazł chwilkę samotności wymykając się do kuchni, w której przygotował sobie i Hermionie tradycyjną pizzę. Na przyjęciu można było znaleźć wiele wykwintnych dań, ale ani Harry, ani Hermiona nie potrafili odmówić sobie pysznej mugolskiej pizzy. Mężczyzna był zamyślony i zasmucony. Został pozostawiony sam sobie w tak stresującej sytuacji. Nie rozumiał Rona, który nigdy nie opuszczał żadnego przyjęcia, a tym bardziej takiego, które było organizowane przez Ginny. Bał się pomyśleć co czeka rudzielca, kiedy nadejdzie moment konfrontacji rodzeństwa. Tym bardziej czuł się rozczarowany postępowaniem Hermiony. Nie wyobrażał sobie oświadczyn bez obecności kobiety, która była obecna we wszystkich najważniejszych momentach jego życia. Nie mógł jednak zaniechać oświadczyn. Ginny w przypływie gniewu byłaby w stanie unicestwić każdego na tym przyjęciu jeśli by się zawahał. Bezradny mężczyzna zwlekł się z kuchennego blatu, na którym siedział i biorąc głęboki oddech wrócił na salę upewniwszy się uprzednio czy w jego kieszeni spoczywa wielki zaręczynowy klejnot.

- Ginevro Weasley czy uczynisz mi tą przyjemność i zostaniesz moją żoną? - padło pytanie z ust Pottera, który klęczał u stóp panny Weasley z olbrzymim bukietem kwiatów i drogocennym pierścionkiem. Oczy wszystkich były zwrócone ku młodej parze. Ginny teatralnie udała zaskoczenie oraz przytrzymała zgromadzonych w krótkiej niepewności, aby w końcu przyjąć idealnie dopasowany pierścionek zaręczynowy.
Brawa, wiwaty i toasty trwały długi czas. Młoda para przyjmowała gratulację od znajomych, rodziny i zupełnie obcych osób. Nie obeszło się też bez sesji oraz pytań ze strony prasy.
- Po tak długiej znajomości pan Potter zdecydował się na poważny krok, czy wiedziała pani, że planuje tak spektakularne zaręczyny? - padło pytanie w kierunku narzeczonych.
- Och, nie spodziewałam się niczego. To miało być zwykłe przyjęcie, wcale nie inne od pozostałych. - perfekcyjnie unikała prawdy kobieta.
- Dało się zauważyć brak dwójki najważniejszych gości. Dlaczego tego wieczoru zabrakło na sali panny Hermiony Granger i pana Rona Weasley'a?
- Niestety, nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na to pytanie. - powiedziała dyplomatycznie Ginny.
- Może jest to związane z brakiem akceptacji dla państwa związku? - spekulowali dziennikarze.
- Jestem pewna, że mój brat oraz przyjaciółka pochwalają nasze przyszłe małżeństwo. - zapewniła Weasley. - Proszę nam wybaczyć, ale goście czekają...

- Padam z nóg i marzę o gorącej kąpieli. - powiedziała Ginny wchodząc do ich wspólnego mieszkania. - To był pracowity dzień... - westchnęła zadowolona z opłacalności swojego wysiłku.
- Muszę się napić. - poinformował Potter wypuszczając powietrze z płuc i opadając na kanapę ze szklanką Ognistej Whisky w dłoni.
- Jak chcesz. - machnęła na niego ręką kobieta i zniknęła w łazience.
W tym czasie mężczyzna siedział na wygodnej kanapie i sączył gorzkawy trunek. Jego chwilę wyciszenia przerwało jednak pukanie w szybę. Leniwie otworzył oczy i zauważył puchacza Hermiony, który już odrobinę zziębnięty próbował zwrócić na siebie jego uwagę. Harry natychmiast zerwał się na równe nogi i wpuścił ptaka odbierając od niego list. Nie zastanawiając się nawet przez chwilę rozerwał kopertę i przeczytał szybko tekst. W jednej chwili zbladł i usiadł na pobliskiej poręczy fotela. Nie docierały do niego słowa przyjaciółki. Wodził wzrokiem po tekście po raz wtóry. Próbował coś zrozumieć... ale to do czego prowadziła wiadomość przyjaciółki nie mieściło mu się w głowie. To nie było racjonalne, to nie miało sensu.... Jedyne co teraz się liczyło to natychmiast odnaleźć Hermionę i wyjaśnić tą straszną sytuację. Gdzie ona chciała odchodzić? Dlaczego się pożegnała? Po jaką cholerę ma się zajmować tym przeklętym puchaczem....! Potter był ogromnie zdenerwowany, ręce trzęsły mu się do tego stopnia, że nie mógł odczytać już ani słowa z falującej kartki. W jednej chwili zerwał się na równe nogi, i teleportował się do mieszkania przyjaciółki.

- Harry?! - do pomieszczenia weszła Ginevra zawinięta w ręcznik. Doskonale słyszała dźwięk teleportacji i nie podobała jej się nieobecność narzeczonego. Kiedy Weasley podeszła do stolika, na którym przy niedopitym drinku leżał list do Harry'ego, natychmiast domyśliła się kto mógł być jego nadawcą. Zła podniosła pergamin i szybko przeczytała treść.
- Cholerna Granger! - krzyknęła i pobiegła do sypialni, aby się ubrać i ruszyć w pogoń za narzeczonym. Nie wiedziała jeszcze co zrobi, ale była pewna, że nie może zostawić tej sprawy bez swojego nadzoru, a tym bardziej dopuścić, aby Ron pogrążył ją w oczach Harry'ego. Nie teraz, kiedy tyle osiągnęła.

  • mam nadzieję, że chociaż troszkę zaskoczyłam was wcześniejszą publikacją rozdziału?! nie chciałam już zwlekać skoro miałam go przygotowanego od jakiegoś czasu, kolejny przewiduję na czwartek, ale jest duże prawdopodobieństwo, że też może być wcześniej :) co sądzicie o kolejnej odsłonie z życia bohaterów? w tym miejscu chcę też bardzo podziękować za wszystkie komentarze, nie sądziłam, że nowa historia, aż tak przypadnie niektórym do gustu, jestem z tego powodu bardzo dumna :) po komentarzach Emily Black i Laurel mój samozachwyt sięgał sufitu :D wielkie dzięki dziewczyny - wiem jak to jest czekać w napięciu na rozdział, bo też mam swoich faworytów w blogosferze, a fakt, że i ja doczekałam się takiego wyróżnienia jest dla mnie jedną z najwyższych nagród;
          Katarzyna