27.02.2014

II. To ja jestem dziś najważniejsza

- Hermiono, jesteś gotowa? - od progu dało się usłyszeć męski głos. - Musimy się pospieszyć, bo Ginevra będzie wściekła. - kontynuował Ron wchodząc do mieszkania. Zdziwiła go cisza i brak odpowiedzi ze strony narzeczonej.
- Jest bardzo zimno, zamknę balkon! - odkrzyknął głośniej mężczyzna będąc pewnym, że Hermiona jest gdzieś w mieszkaniu, tylko go nie dosłyszała w ferworze przygotowań. Kiedy jednak rudzielec wszedł do salonu i kierował się w stronę powiewającej firany dostrzegł czerwony ślad na dywanie, mnóstwo szkła dookoła oraz ukrytą w rozrzuconych włosach twarz Hermiony.
- Boże! Hermiona! - przeraził się mężczyzna. - Co się tu stało? - pytał Weasley biorąc narzeczoną w ramiona i odgarniając jeszcze wilgotne włosy z twarzy szatynki. - Co robić? Co robić? - powtarzał przejęty i blady, kiedy usłyszał sygnał swego telefonu.

- Gdzie wy do jasnej cholery jesteście?! - powitał go krzyk Ginevry.
- Hermiona miała wypadek... znalazłem ją nieprzytomną... - tłumaczył płaczliwym głosem Ron.
- Wypadek? Dzisiaj? - pytała Weasley, ale jej ton głosu się nie zmienił. Pozbyła się jedynie krzyku.
- Muszę zabrać ją do Munga... zadzwonić do Harry'ego... - miotał się rudzielec.
- Nawet mi się nie waż! - powiedziała natychmiast Ginny.
- Ale jak to? Trzeba ją ratować! - próbował się przeciwstawić siostrze Ron.
- Żyje? - spytała ozięble kobieta.
- Tak, ale jej puls słabnie i jest strasznie blada... - pociągnął nosem mężczyzna.
- Przestań się mazać i przyjeżdżaj na przyjęcie. - powiedziała beznamiętnie Ginny.
- Oszalałaś?! - teraz to mężczyzna zaczął krzyczeć.
- Nie unoś się na mnie... - warknęła Ginevra.
- Nie zostawię jej.... Ginny.... ona chyba chciała się zabić... - wypowiedział na głos swoje najgorsze przypuszczenia Ron.
- Nie mów tak do mnie Ron!
- Czy ty słuchasz co ja do ciebie mówię? Hermiona... nasza Hermiona... chciała popełnić samobójstwo! - tłumaczył mężczyzna.
- Zawsze tylko Hermiona to i Hermiona tamto! Ty i Harry! Nasza mała Hermionka, zawsze w centrum uwagi, potrzebuje pomocy.... - przedrzeźniała rudowłosa.
- Opanuj się! Ona umiera na moich ramionach! - wrzeszczał Ron.
- Zajmij się, więc nią... - powiedziała od niechcenia Weasley. - Ale nie waż się wyciągać Harry'ego z naszej imprezy, ma mi się dziś oświadczyć. - postawiła sprawę jasno Ginevra.
- Hermiona jest ważniejsza! - sprzeciwił się rudzielec.
- Nie, to ja jestem dziś najważniejsza! - wycedziła przez zęby wściekła kobieta. - Macie nie robić sensacji, zabierz ją do mugolskiego szpitala...
- Wypiła eliksir, nie pomogą jej tam...
- Pamiętaj, że nie chcesz mieć we mnie wroga! - zagroziła kobieta.
- Będziesz miała ją na sumieniu, Harry nigdy ci nie wybaczy. - dotknął czułego punktu Ron.
- Ależ, ja nie mam pojęcia dlaczego Hermiona nie pojawiła się na imprezie. - powiedziała niewinnym tonem Weasley. - Nie odbierałam komórki, przez cały wieczór bawiłam się z gośćmi. - zaćwierkała.
- Niech cię szlag, Ginny! - wrzasną do słuchawki Ron i się rozłączył.

  • jest kolejna część, jakoś zadziwiająco sprawnie mi to idzie - póki co ;) chciałam podziękować za wszystkie motywujące komentarze, cieszę się, że to co tutaj tworze przypadło wam do gustu :) martwić mnie może jedynie fakt, iż biorąc pod uwagę frekwencję na blogu osoby mające coś do powiedzenia o przeczytanym tekście stanowią znaczną mniejszość; dla autora to nie jest chyba dobrze, że nie porusza - artysta nie realizuje się w pełni jeśli nie skłania do refleksji; mówi się: nie ważne czy mówią dobrze czy źle, ważne żeby mówili - PISZCIE wszystko; kolejna część w poniedziałek :D
          Katarzyna

24.02.2014

I. Drogi Harry

Każdy normalny człowiek na samo wspomnienie śmierci wzdrygał się, bladł lub co bardziej religijny wzywał i prosił o ratunek swojego boga. Szatynka nie była osobą normalną. Po pierwsze była zdolną czarownicą, a po drugie była osobą niezwykłą. Odwagą przewyższała nie jednego bohatera... Hermiona siadając na wysokim krześle przy kuchennym barze oddzielającym nowoczesną kuchnię od minimalistycznego salonu pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnęła się naprawdę szczerze. Uśmiech, który gościł dotychczas na jej twarzy był sztuczny i przyklejony, opanowała do perfekcji jego pojawianie się. Tym razem była radosna całą sobą. Nie tylko jej lekko blade usta wygięły się w łuk, ale oczy lśniły jak u dziecka otwierającego bożonarodzeniowe prezenty. Hermiona czuła na całym ciele dreszcze podniecenia... Tanecznym krokiem wyciągnęła z szafki butelkę swojego ulubionego czerwonego wina, które upchnięte stało na dnie.
- Gdyby Ginny wiedziała co piję w ostatnich chwilach swojego życia dostałaby zawału. - zaśmiała się do siebie Hermiona popijając trunek.
Najzwyczajniej w świecie kobieta przywołała do siebie apteczkę, w której trzymała wszystkie eliksiry i mugolskie lekarstwa.
- Hmmm... spójrzmy... - powiedziała radośnie Hermiona zachowując się co najmniej tak jakby robiła comiesięczny przegląd przed zakupami. Zdecydowanym ruchem odstawiła wszelkie tabletki, wiedząc, że wystarczyłoby płukanie żołądka, żeby pokrzyżować jej plany. - O... jest moje cudeńko! - klasnęła w dłonie szatynka obracając w dłoniach niewielki flakonik... - Mmmm... lawendowy... - rozmarzyła się kobieta wąchając zawartość buteleczki.
Szybkim ruchem zebrała eliksir i butelkę wina ze sobą i przeniosła się na kanapę. Przygotowała sobie również pergamin i pióro. Upijając co chwilę wina, które zmieszała z eliksirem zastanawiała się nad pożegnaniem z przyjaciółmi. Przez chwilę zastanawiała się co i komu chciałaby powiedzieć. Nie miała zamiaru się tłumaczyć, choć raz nie musiała. Jedyne czego mogła żałować to krzywda jaką wyrządzi Harry'emu. Kochała Rona lecz wiedziała, że chłopak już nie jest tym uczuciowym i wrażliwym rudzielcem. Była pewna, że sobie poradzi, a już na pewno, kiedy pozostanie pod wpływem siostry. Kochała Ginny, jak siostrę, ale to było kiedyś, a ludzie się zmieniają. Postanowiła napisać do Harry'ego kilka słów:

Drogi Harry,
moje listy zawsze były bardzo obszerne, niestety nie dzisiaj. Nie mam tyle czasu i szczerze, ochoty. Jesteś jedyną osobą, z którą chcę się pożegnać. Będziesz na mnie zły, dlatego przepraszam, ale mimo to nie jest mi przykro, że odchodzę. Osiągnęłam w życiu wiele i nie czeka mnie nic perspektywicznego. Mam nadzieję, że moja decyzja nie zniszczy ci dzisiejszego wieczora. Jeśli naprawdę tego pragniesz to życzę ci szczęścia u boku Ginny. 
Moją ostatnią wolą jest jedynie prośba, abyś był szczęśliwy, ale tak prawdziwie, a nie tak jak ja dotychczas. Pamiętaj też, żeby nie szukać winnych mojej decyzji, ani tym bardziej nie winić siebie za całą sytuację. Nie mogłeś temu zaradzić. Nie powinieneś nawet chcieć, zważywszy, że niesie to za sobą moje szczęście, a powtarzałeś, że pragniesz tego dla mnie w każdej chwili. 
Byłeś moim najlepszym przyjacielem, najważniejszym mężczyzną w moim życiu. NIkt nie rozumiał mnie tak jak Ty. 
Kocham cię i zawsze będę.
Twoja, Hermiona.
ps. Zaopiekuj się puchaczem.

Odłożywszy pióro Hermiona przebiegła jeszcze raz wzrokiem po tekście. Była zadowolona ze swojego dzieła. Przekazała wszystko co chciała bez zbędnych tłumaczeń i wzruszeń. To była dobra chwila na wieczny sen. Hermiona pospiesznie wyszła na balkon, aby wysłać sowę do Pottera, bo wiedziała, że zbliża się ta chwila... czuła się już coraz bardziej senna... i paradoksalnie coraz szczęśliwsza...
- Nie szukaj Harry'ego! Leć do jego domu i tam czekaj na niego. - wyjaśniła Hermiona sowie i puściła ją do lotu. Kiedy upewniła się, że ptak zniknął za horyzontem, nie zamykając drzwi balkonowych weszła z powrotem do mieszkania. Kiedy tylko jej stopy dotknęły dywanu poczuła nagłą falę osłabienia. Lampka wina wypadła z jej rąk wylewając resztkę czerwonego płynu na dywan.
- Nigdy go nie lubiłam... - westchnęła kobieta spoglądając na zniszczony prezent od narzeczonego. W następnej chwili Hermiona osunęła się na podłogę. Jej nieruchome ciało wydawało się odprężone, a na ustach zastygł niemy półuśmiech.


  • jest pierwszy rozdział, bardzo krótki, ale uprzedzałam, że to będą dosłownie małe partie; nie rozdziały, a części jednowątkowe/problemowe; co wy na to? kolejna część w czwartek...
          Katarzyna

18.02.2014

Prolog

- Koszmarny dzień! A miało być tak pięknie! - oburzała się Ginevra Weasley wchodząc do restauracji. Elegancka kobieta zrzuciła mokry płaszcz nie zaszczycając spojrzeniem nikogo z obsługi i ruszyła do stolika. Była doskonale znana w tym ekskluzywnym lokalu, gdyż codziennie o tej samej porze wraz z Luną Lovegood oraz Hermioną Granger umawiała się na lunch.
- Na pewno do wieczora przestanie padać. - zapewniała przyjaciółkę Luna.
- To jest mój dzień! Rozumiesz? Mój! - mówiła chłodno Weasley. - Nic mi tego nie popsuje. - dodała sztucznie się uśmiechając do kelnera, który przyszedł przyjąć zamówienia.
- Ginny.... - zaczęła Hermiona, jednak się poprawiła i zaczęła jeszcze raz. - Przepraszam.... Ginevro przyćmisz pogodę swoją osobą. Kiedy wszyscy zobaczą cię w tej nowej sukni nic nie będzie ważne, a Harry będzie leżał u twoich stóp.
- Wiem Hermiono.. - westchnęła rudowłosa. - Co więcej, jestem tego pewna!
- A nie miałaś się z nim jeszcze dzisiaj spotkać? - zagadnęła uśmiechając się bez przerwy Luna.
- Oczywiście, że miałam. Jak zwykle się spóźnia. Musimy wybrać mu odpowiedni garnitur.
- Masz tak wiele pracy, wszystkiego musisz dopilnować sama... - patrzyła z zachwytem na swoją idolkę Lovegood.
- Tak, mam ciężkie życie. - westchnęła teatralnie Weasley. - Luna, musisz kupić sobie inne buty, są zbyt podobne do moich. - dodała szybko Ginevra.
- Oczywiście, jeśli tak uważasz. - przytaknęła blondynka. - Spójrz tylko co stało się z moimi nowymi trzewikami. Zupełnie zniszczone po tym deszczu...

Konwersacja przy najlepszym stoliku trwała jeszcze długo. Właściwie szczebiotanie było skutkiem rozmowy rudowłosej piękności i słodkiej blondynki. Przy samym oknie siedziała jeszcze jedna kobieta. Na pierwszy rzut oka nie odbiegała statusem i stylem od pozostałych dwóch pań. Szatynka pogrążona była w swoich myślach zapatrzona w rozpryskujące się krople za oknem. Wyłączyła się z rozmowy jakiś czas temu, jedynie taktownie przytakiwała co kilka minut. Tę sztukę improwizacji miała opanowaną do perfekcji. Jej uwagę w pewnym momencie przykuło dopiero przybycie młodego mężczyzny.
- Harry... - powiedziała Hermiona uśmiechając się szeroko.
- Witam piękne panie. - przywitał się szarmancko Potter.
- Spóźniłeś się! - wysyczała twardo Weasley.
- Wybacz... - spoważniał Harry.
- Dobrze, że już wybrałam dla ciebie garnitur i elegancką szatę wyjściową. Idziemy! - zdecydowała Ginevra i pociągnęła swego narzeczonego do wyjścia.
- Jak ja im zazdroszczę. Są tacy szczęśliwi. - wzdychała w stronę Hermiony Luna.
- Tak... bardzo... - prychnęła Hermiona widząc jak rudowłosa tłumaczy coś zawzięcie Potterowi energicznie gestykulując, a ten na wszystko kiwa głową.

Kiedy Hermiona opuściła restaurację odetchnęła wreszcie pełną piersią. Na jej twarz zaczęły spadać miarowo coraz większe krople deszczu. Kobieta jednak nic sobie z tego nie robiła. Nie miała parasola i nie miała zamiaru chronić się pod pobliskimi markizami. Nie chciała się teleportować. Nie tym razem. Chciała, żeby ten dzień był choć odrobinę inny od każdego wcześniejszego. Wczesny poranek, kilka godzin w pracy, obiad w tej samej restauracji w tym samym towarzystwie. Powrót do domu i przygotowania do kolejnego bankietu, na którym będzie starała dobrze się bawić tańcząc z każdym kto będzie tego oczekiwał. Może uda jej się uciec razem z Harrym do kuchni, żeby zjeść pyszną pizzę. Jeśli jednak przyjaciel będzie zbyt zajęty, a może się tak stać, w końcu to jego zaręczyny, będzie głodowała przez cały wieczór. Wynudzi się okropnie uśmiechając się sztucznie do ludzi, których nie zna. W nocy Ron odwiezie ją do domu. Zostanie na noc i pewnie wyjdzie zanim wstanie. Wszystko było takie przewidywalne...

Kiedy Hermiona dotarła do mieszkania czekały na nią cztery sowy, które dostarczyły jej paczkę. Zaciekawiona kobieta otworzyła ją prędko.
- Suknia? - zapytała zaskoczona biorąc do ręki dołączony liścik.

Hermiono,
to suknia dla ciebie. Wybrałam inną szatę Ronowi.
Dostosuj się!
Do zobaczenia wieczorem.
Ginevra
ps. Nie spóźnij się.

Hermiona westchnęła po przeczytaniu liściku i z rezygnacją udała się do łazienki. Nie miała ochoty uczestniczyć w kolejnej wyreżyserowanej przez Ginny scence. 

Chwilę ukojenia przyniosła gorąca kąpiel. Hermiona zanurzyła się w ciepłej wodzie i otulona pachnącą pianą zaczęła myśleć nad swoim życiem. Wiele osób oddałoby wszystko, żeby być na jej miejscu, ale Hermiona wiedziała, że dusi się w swoim życiu. Jest marionetką....
W pewnej chwili zanurzyła się pod wodę i nie wynurzała się przez dłuższą chwilę. Dopiero, gdy zaszumiało jej w głowie przerażona swoim postępowaniem łapczywie łapała powietrze siadając w wannie. Chwilowy wzrost adrenaliny spowodował, że chciała spróbować jeszcze raz, kolejny i jeszcze jeden...
Kiedy woda ostygła młoda kobieta opuściła łazienkę z dziwnym uczuciem. Uczuciem, że coś od niej zależy. Nie miała wpływu na swoje poukładane i zaaranżowane życie, ale miała w rękach śmierć, za sznureczki, której mogła pociągać. I podjęła najodważniejszą decyzję, jedyną własną decyzję... I postanowiła umrzeć. 


  • długo wyczekiwany Prolog! nie jestem jakoś szczególnie zadowolona, ale chyba nigdy w pełni nie będę; pocieszam się myślą, że z każdym rozdziałem historia i ja sama nabieram rozpędu, więc po prostu chciałam już zacząć; mam nadzieję, że wszelkie uwagi, wskazówki i pomysły dotyczące nowego opowiadania zawrzecie w komentarzach; czekam niecierpliwie na odzew; ze swojej strony chcę uprzedzić, że rozdziały tego opowiadania będą raczej krótkie... za to postaram się dodawać je częściej :) 
          Katarzyna
          ps. czekam na zwiastun opowiadania 'I postanowiła umrzeć', wiem, że trochę będzie 
          niechronologicznie, ale zamarzyłam sobie coś takiego... :D 
        

13.02.2014

Miniaturka 2.

Nie można cofnąć straconych dni.
Można jedynie sprawić,
aby kolejne były pełne szczęścia i uśmiechu. 




- Nie mogę uwierzyć, że McGonagall wezwała nas do szkoły.... - kręcił ze zrezygnowaniem głową Ron idąc dobrze znanymi ze szkolnych lat korytarzami Hogwartu.
- Mam nadzieję, że nic jej się nie stało. - mówiła zmartwiona Hermiona.
- I to do kogo?! - kontynuował swoją wypowiedź Weasley. - Do Rose? Ja rozumiem, że Hugo... nawet bym się nie zdziwił, ale Rose....?

Domysły państwa Weasley miały wkrótce zostać rozwiane, gdyż dotarli oni do gabinetu dyrektorki i słysząc ciche zaproszenie weszli do środka. Zaskoczenie obojga było ogromne, gdy prócz właścicielki gabinetu i swojej siedemnastoletniej córki ujrzeli całą rodzinę Malfoyów w komplecie.

- Mamo! - Hermiona ledwie dosłyszała powitanie McGonagall, bo w jej objęciach wylądowała Rose przytulając matkę.
- Jesteś cała? Co się stało? - pytała Hermiona przyglądając się uważnie lecz z czułością dziecku.
- Wszyscy chyba chcemy wiedzieć, dlaczego zostaliśmy tu wezwani. - dodał Ron. - I to w TAKIM towarzystwie. - zaakcentował przedostanie słowo i skrzywił się Weasley.
- Moim zdaniem to chyba jasne. - powiedział spokojnie Draco Malfoy. - Pojedynkowaliście się? - zwrócił się do syna.
- Mam nadzieję, że pokonałaś Malfoya kochanie. - zaśmiał się Ron. 
- Ron! - skarciła męża Hermiona.
- Nie pojedynkowaliśmy się proszę pana. - powiedział grzecznie młody Malfoy podchodząc do Rose. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego promiennie i chwyciła za rękę.
- Chcieliśmy uciec ze szkoły. - powiedziała odważnie Rose spoglądając po kolei na wszystkich zebranych.
- Uciec?! Synu, masz nam coś więcej do powiedzenia? - powiedział już wyraźnie zaskoczony Draco.
- Ojcze, kocham Rose. - powiedział pewnie Scorpius mocniej ściskając dłoń dziewczyny i patrząc starszemu Malfoyowi prosto w oczy. 
- Przecież to brednie! - oburzyła się Astoria wstając z fotela. - Ta mała wiedźma podała mu eliksir miłosny! Żądam, żeby podano mu antidotum. - zwróciła się wyniośle do dyrektorki.
- Zapewniam panią, że nie jest to konieczne. - McGonagall w tym momencie współczuła swoim uczniom, bo wiedziała, że od tej pory ich losy mogą być bardzo kręte.
- Rose przyznaj, czy ten chłopak cię porwał? Jest nieobliczalny! - oburzył się Ron.
- Nie, wy nic nie rozumiecie? Dlatego chcieliśmy uciec! - zaczynała szlochać Rose.
- Nie jesteśmy głupi, wiedzieliśmy, że jak tylko skończymy szkołę to nie będziemy mogli się spotykać. - powiedział Scorpius.
- I słusznie! - krzyknęła Astoria.
- Nie potrzebujemy czekać do końca szkoły. Myślę, że z twoimi wynikami w nauce tuż po feriach przyjmą cię do Beauxbatons. - powiedział twardo Weasley.
- Nie zgadzam się! - krzyknęła Rose. - Mamo?! - dziewczyna szukała wsparcia u matki.
- Postanowione! - nie czekając na reakcję żony Weasley podjął decyzję. Obie kobiety były zaskoczone, kiedy je zignorował. Hermiona podeszła do córki by ją przytulić przy okazji obdarzając ciepłym uśmiechem również Scorpiusa.
- Zabieramy syna już dzisiaj do domu. - powiedziała zdecydowanie Astoria.
- Uczniowie wyjeżdżają na ferie już jutro, więc nie mogę pani zabronić. - westchnęła dyrektorka.
- Świetnie. Rose też pojedzie z nami. - dodał Ron i jako pierwszy wyszedł z gabinetu.

Kiedy wszyscy byli już na korytarzu i mieli się rozstać zmierzając po kufry do sypialni Gryffindoru i Slytherinu Scorpius wykrzyknął jeszcze za odchodzącą dziewczyną:
- Napiszę!
- Nie robiłabym sobie nadziei. - ucięła chęć walki pani Malfoy.

- Powinniście się pożegnać... - wyszeptała do ucha córki Hermiona wypuszczając ją z uścisku i pozwalając córce podbiec do Scorpiusa.
Kiedy młodzi tkwili przez kilka chwil w uścisku do uszu wszystkich dochodziły jedynie krzyki Astorii. Ron już dawno zniknął za zakrętem i nie mógł widzieć całego zajścia. Hermiona była ciekawa reakcji Malfoya i natychmiast podążyła wzrokiem w miejsce, w którym stał. Mogłaby przysiąc, że dostrzegła na jego twarzy grymas przypominający zakamuflowany uśmiech.
- Synu, musimy iść. - odezwał się w końcu Draco.
- Tak ojcze. - przytaknął młodszy Malfoy i pocałował Rose nie zwracając uwagi na obecność rodziców. 

- Ron czy nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać? - powiedziała Hermiona, kiedy całą trójką wrócili do domu. 
- Wszystko zostało powiedziane. Nasza córka mnie zawiodła. - powiedział patrząc z pogardą na Rose. - Gdzie są czyste pergaminy? - zapytał.
- W gabinecie, ale po co ci one w tej chwili? - pytała Hermiona.
- Nie ma na co czekać. Jeszcze dziś wyślę sowę do Fleur, załatwi przeniesienie dla Rose.
- Powinieneś ochłonąć i przemyśleć to jeszcze. 
- Podjąłem decyzję. - poinformował Weasley.
- Ja również. - oburzyła się Hermiona. - Rose wraca do Hogwartu. To również moja córka i ja również mam prawo decydować w tej sprawie. Jeśli ci się to nie podoba to przykro mi.
- Ale Hermiono.... - próbował coś powiedzieć Ron, ale wiedział, że ton jakim rzadko posługiwała się jego żona nie wróży jakichkolwiek możliwości negocjacji.

- Kochanie, mogę wejść? - zapytała niepewnie Hermiona zaglądając do sypialni córki.
- Nie chcę nikogo widzieć... - powiedziała niewyraźnie Rose z twarzą ukrytą w poduszce.
- Mam dla ciebie dobrą wiadomość. - starała się zaciekawić córkę swoją osobą.
- Jaką? - Rose nadal nie była przekonana.
- Ojciec nie wyśle cię do Beauxbatons, nie pozwolę na to. - powiedziała z uśmiechem Hermiona.
- Naprawdę? - Hermiona zauważyła jak humor córki znacznie się poprawił. 
- Tak kochanie. - Hermiona przytuliła córkę. - Ten chłopak musi być wyjątkowy skoro zawrócił ci w głowie. Opowiedz mi o nim. - poprosiła Hermiona siadając wygodnie na łóżku Rose. Dziewczyna ułożyła się wygodnie na kolanach matki i z chęcią snuła swoją opowieść:
- Od pierwszego dnia się nie cierpieliśmy.... - Hermiona już po pierwszych słowach zachichotała i słuchała uważnie głaszcząc córkę po głowie.


- Muszę się położyć. Każcie skrzatom przynieść mi eliksir na migrenę. - marudziła Astoria. - I niech nikt mi nie przeszkadza. Ten chłopak mnie wykończy. - mówiła pani Malfoy wchodząc na piętro.
- Synu, zobacz do czego doprowadziłeś matkę. - mówił poważnie Draco, choć Scorpius mógłby przysiąc, że ojciec wydaje się tą całą sytuacją rozbawiony.
- Ojcze, w tej sprawie nie ustąpię. -  powiedział ostrzegawczo Scorpius.
- Scorp, bo jestem gotów uwierzyć, że będziesz się ze mną pojedynkował... - zaśmiał się Draco.
- Ojcze... 
- Synu, nic nie poradzisz jeżeli ten głupi rudzielec wyśle dziewczynę do Francji... - powiedział spokojnie Malfoy nalewając sobie Ognistej Whiskey.
- Nie jesteś na mnie zły? - zapytał niepewnie chłopak.
- Wiem, że twój światopogląd może przez to runąć, ale.... nie. - odpowiedział Draco. - Właściwie mnie to bawi. - dodał.
- To nie jest śmieszne! - oburzył się młody Malfoy.
- Ależ jest, a już na pewno jeśli się na to patrzy z boku. - wyjaśnił Draco. - Ale cenię twoją odwagę. Ja w twoim wieku nie umiałem się sprzeciwić rodzicom.
- Wtedy były inne czasy. - bronił ojca Scorpius.
- Nie zmienia to faktu, że o miłość trzeba umieć walczyć w każdych warunkach.
- Co masz na myśli? - zainteresował się chłopak.
- To, że powinieneś być już u siebie i zostawić mnie w spokoju. Muszę dojść do siebie po widoku czerwonej gęby Weasley'a. - zmienił temat Draco.

- Mamo? Mamo? - Rose zbiegła po schodach w poszukiwaniu matki.
- Jestem w kuchni. - odkrzyknęła Hermiona przygotowując świąteczne smakołyki.
- Tata w domu? - zapytała Rose zaglądając do salonu.
- Nie, a o co chodzi?
- Chcę wysłać sowę... - zaczęła niepewnie dziewczyna.
- Oczywiście... - Hermiona nie musiała pytać, kto będzie adresatem.
- Ale tata zabrał mojego puchacza... - westchnęła młoda dziewczyna.
- Ja oszaleję z tym człowiekiem. - pokręciła głową Hermiona. - Weź moją płomykówkę.
- Dziękuję mamo! Jesteś najlepsza! - Rose w podskokach wybiegła z kuchni wcześniej całując matkę w oba policzki.

- Scorp! Scorp! Wstawaj leniu! - do uszu chłopaka dobiegał coraz wyraźniejszy krzyk ojca.
- Co się dzieje? - Scorpius przeciągał się leniwie.
- Poczta do ciebie... - powiedział Draco opierając się nonszalancko o futrynę w sypialni syna i wachlując się kopertą. - Dawno nie dostawałem takich pachnących listów, czyżby lawenda? - zastanawiał się uśmiechając się łobuzersko Draco.
- Lawenda?.... - mamrotał Scorpius. - Lawenda! - kiedy dotarły do niego słowa ojca natychmiast wyskoczył z posłania.
- A gdzie to ci się tak nagle spieszy? - udawał zainteresowanie Malfoy.
- Oddaj list. Jest do mnie. - powiedział wojowniczo Scorpius.
- Pewnie, że do ciebie. Ciesz się, że matka go nie odebrała. - powiedział Malfoy odchodząc. Draco doskonale wiedział od kogo jest ten list, wszędzie poznałby przemądrzałą małą płomykówkę. - Zupełnie jak właścicielka. - pomyślał i uśmiechnął się do swoich wspomnień.

- Mamo? Pst... mamo! - Rose zaczaiła się do matki, która krzątała się po domu.
- Rose dlaczego się skradasz i dlaczego szepczemy? - zapytała konspiracyjnie Hermiona.
- Scorp chce się ze mną jutro spotkać, ale tata mnie nie puści. - żaliła się córka.
- Spokojnie, już ja coś wymyślę. Na którą masz to spotkanie? - uspokoiła Rose Hermiona.
- Na dwudziestą. 
- Nie za późno? - upewniła się pani Weasley.
- Mamo! - nastroszyła się Rose.
- Żartowałam przecież. - zaśmiała się kobieta podnosząc dłonie w geście poddania.

Scorpius od dłuższego czasu zastanawiał się jak poprosić ojca o pomoc, w końcu, kiedy był już przyparty do muru, a godziny do wyznaczonego spotkania upływały nieuchronnie zebrał w sobie siły i zapukał do gabinetu starszego Malfoya.
- Proszę. - po usłyszeniu zaproszenia wszedł do środka.
- Ojcze mam ogromną prośbę. - powiedział na wstępie.
- No mogłem się domyślić. Co tym razem? - zastanawiał się Draco. - Nowy model miotły? Chcesz mieć smoka?
- Co?! Nie!! - zdecydowanie zaprzeczył Scorpius.
- Całe szczęście. Matka nie byłaby zadowolona.
- Matka? A ty? Myślałem wprawdzie nad małym norweskim kolczastym.... - podchwycił temat Scorp.
- Chyba jednak nie o tym przyszedłeś rozmawiać? - sprowadził syna na ziemię Draco.
- Muszę wyjść.
- To wyjdź. Skąd pomysł, żeby mnie o tym informować?
- Matka zablokowała wszystkie kominki, żebym nie spotkał się z Rose. - wyjaśnił chłopak.
- I ja mam narażać się na jej gniew i ci pomóc? - wnioskował Draco.
- Nie... a właściwie to tak, chciałem cię o to prosić.
- O której się umówiliście?
- Za pół godziny. - powiedział niepewnie Scorpius.
- Doskonałe wyczucie czasu synu. - pokręcił głową starszy Malfoy. Ale po chwili odłożył gazetę, wstał i udał się do wyjścia. - Idziesz? Czy sam mam się z nią spotkać?
- Naprawdę? Co powiesz matce?
- Kupię jej jakiś drobiazg i będzie zadowolona. - wyjaśnił synowi mechanizm działania matki Malfoy i obaj teleportowali się na Pokątną.

- Ron możesz za pół godziny wyłączyć piekarnik? - zapytała Hermiona zakładając płaszcz.
- A ty gdzieś wychodzisz? - krzyknął z salonu Weasley.
- Jadę do rodziców. - odpowiedział pani Weasley. - Rose! - krzyknęła do córki. - Chcesz jechać ze mną?
- Czemu nie. Lepsze to niż siedzenie tutaj jak więzień. - powiedziała łypiąc złowieszczo na ojca.
- Nie przesadzaj. Nikt cię tu siłą nie przetrzymuje. - bagatelizował swoje zachowanie Ron.
- Wychodzimy! Nie zapomnij o piekarniku!

- Gdzie się umówiliście? - zapytał Malfoy.
- Nigdzie konkretnie. Mam nadzieję, że udało jej się wyrwać z domu. - powiedział Scorpius rozglądając się za swoją dziewczyną.
- Spotkamy się tutaj jak będziesz chciał wracać. Tylko żadnych numerów! - ostrzegł syna Draco.
- Spokojnie, nie ucieknę...

- O, już jest! - powiedziała podekscytowana Rose i natychmiast rzuciła się biegiem w stronę dwóch blondynów. Hermiona tylko westchnęła i poczłapała za córką.

- Już myślałam, że nie przyjdziesz. - mówił młody Malfoy gładząc Rose po policzku i całując czule.
- Ekhm... - chrząknęła Hermiona zwracając na siebie uwagę.
- Gdzie twoje maniery synu. - skarcił chłopaka Draco.
- Przepraszam. Dobry wieczór pani Weasley. Dziękuję, że zgodziła się pani na nasze spotkanie.
- Żaden problem Scorpius. Miło cię poznać. Wiele o tobie słyszałam. - uśmiechnęła się do niego Hermiona.
- To my już pójdziemy... - powiedziała Rose i młodzi zniknęli w wąskiej uliczce.

- No to zostaliśmy sami Granger. - odezwał się Draco.
- Właściwie już nie Granger, Malfoy. - odpowiedziała Hermiona.
- Dla mnie zawsze będziesz Granger.
- Szlamą Granger?
- Nie, TĄ Granger. - podkreślił przedostatnie słowo Malfoy. Po słowach blondyna Hermiona delikatnie się zarumieniła. Całe szczęście szczypał lekki mróz i mogła zrzucić to na karby zmarznięcia. - Robi się zimno. Napijemy się czegoś ciepłego? - zaproponował blondyn.

Kiedy weszli do pobliskiej kawiarni zajęli stolik przy oknie, aby obserwować, kiedy ich pociechy zdecydują się wrócić do domu.
- Dawno się nie widzieliśmy. - zauważył Malfoy, kiedy otrzymali swoje zamówienie.
- Właściwie ostatnim razem w pociągu... - zaczęła Hermiona.
- .... z Hogwartu. - dokończył Malfoy.
- Tak... minęło wiele lat... - kobieta upiła łyk kawy.
- Po tylu latach... - zaczął Draco.
- Dobrze wyglądasz. - przerwała mu Hermiona. - I masz przystojnego, mądrego i odważnego syna.
- Tak. Scorpius jest udoskonaloną wersją mnie.
- Nie wierzę, że to słyszę. Draco Malfoy przyznaje, że nie jest idealny? - podchwyciła Hermiona.
- Mój syn ma coś czego mi brakowało.... - wyznał blondyn i przykrył dłoń Hermiony spoczywającą na stole swoją dłonią. Kobieta nie cofnęła się.
- Draco... - zaczęła lekko zdenerwowana.
- Brakowało mi odwagi... - przyznał mężczyzna patrząc Hermionie prosto w oczy.
- To nie czas na odwagę. - zauważyła kobieta.
- Wiem... - przyznał rację Hermionie i oswobodził jej dłoń. - Ale nie widzisz nas jak patrzysz na nasze dzieci?
- Draco, my nie mieliśmy tyle odwagi. - westchnęła Hermiona spuszczając wzrok.
- Kochasz Weasley'a, a ja kocham Astorię. Na swój sposób, ale kocham. - wyznał Malfoy. - Chciałem tu dziś przyjść, bo wiedziałem, że ty też przyjdziesz. Chciałem przeprosić.
- Oboje wiemy, że w naszym przypadku to by się nigdy nie udało. Nasze pochodzenie, trudne czasy.... - mówiła Hermiona. - Ja zakochana platonicznie i wzdychająca do przystojnego, niegrzecznego chłopca jak cała żeńska część szkoły...
- I ja ukrywający uwielbienie za warstwą złośliwości i zazdrości... szukający sposobu, żebyś zwróciła na mnie swoją uwagę...
- Byliśmy tacy młodzi i głupi.. - zaśmiała się Hermiona.
- Czy Hermiona Granger nie przyznała właśnie, że jest głupia? - przekomarzał się Draco.
- Hermiona Weasley. Granger nigdy by tak nie powiedziała.
- Masz rację. Teraz jesteśmy inni.
- Stary Malfoy i Granger pozostaną we wspomnieniach. - podsumowała Hermiona.
- Wypijmy za to! - wzniósł toast Malfoy. - Stary Malfoy kochał Granger...
- ....Granger kochała starego Malfoya... - przyznała pani Weasley.

- Nie wyglądają jak szkolni wrogowie... - zauważyła Rose przyglądając się matce i staremu Malfoy'owi z placu przed kawiarnią.
- Raczej jak...hmm... - zastanawiał się chłopak.
- ... na spotkaniu starej miłości...
- ... może pierwszej...? - zastanawiał się Scorpius.
- Dajmy im jeszcze trochę czasu. - zaproponowała Rose.
- Nie mogą cofnąć straconych dni... - westchnął młody Malfoy.
- Ale mogą sprawić, że kolejne będą pełne szczęścia i uśmiechu.







  • miałam nic nie publikować, bo naprawdę mam bardzo mało czasu i terminy mnie gonią, ale jak to zawsze bywa w takich sytuacjach, człowiek robi wszystko tylko nie to co trzeba ;) z tego też powodu powstała zupełnie nieplanowana miniaturka, postanowiłam ją opublikować z okazji walentynek; nie jest zachowana stricte w tematyce dramione, ale wszystko się do tego sprowadza, mam nadzieję, że wyszła optymistycznie; w następnym tygodniu przewiduję początek nowego opowiadania, choć jak widać, u mnie wszystko wychodzi spontanicznie;
          z tego miejsca życzę wszystkim szczęścia w miłości, parom wytrwałości, a singlom 
          cierpliwości :*
          Katarzyna